Rok z Escortem MK4

Kompulsywne przeglądanie OLX i Otomoto, nagłe zmiany zdania i szybkie kalkulacje czy starczy do pierwszego gdyby ogłoszenie było dalej aktualne. Wątpię czy znajdzie się tutaj ktoś, kto nie zna tego stanu. Nie inaczej bywa u mnie. Rok temu zakończyło się to w końcu zakupem samochodu. Może niezbyt wyjątkowego, ale za to całkiem solidnego. I dzisiaj będzie właśnie o Escorcie MK4 z 1990 roku.

Graciarska gorączka

Biorąc po uwagę fakt, że za priorytet w kwestii finansów wziąłem sobie miejsce do życia, a ponadto mam jeden samochód w totalnej rozbiórce, jeden czekający na totalną rozbiórkę i wreszcie jeden nadający się do normalnej jazdy, kupno kolejnego grata nie za bardzo wchodziło w grę. Nie jestem niestety ponadprzeciętnie zamożny.

I tak sobie właśnie kompulsywnie przeglądałem portale ogłoszeniowe. Największej graciarskiej gorączki dostając przy okazji informacji o nadchodzących ciekawych rajdach nawigacyjnych i zlotach. No bo przecież znowu nie ma czym jechać. I tak pewnego czerwcowego dnia pojawił się on.

Escort MK4 nie należy do najciekawszych samochodów na świecie. Ale to bolączka większości masowo produkowanych samochodów „dla ludu”. Czwarta generacja to właściwie trzecia po liftingu. Ale Wiecie jak z tymi oznaczeniami bywa u Forda. MK3 było pierwszym z przednionapędowej linii Escortów. Poprzeczka i oczekiwania były postawione wysoko.

Nudny jak srebrny hatchback

Nowe Escorty miały wnieść powiew świeżości do gamy modelowej Forda. I wniosły. Jednak gdzieś po drodze zgubiono część rajdowej i wyścigowej legendy zbudowanej przez pierwsze dwie generacje. Escorty nie straciły na lekkości i dynamice. Kontynuowana była też mnogość wyboru wersji nadwoziowych i wyposażeniowych. Były więc hatchbacki 3 i 5 drzwiowe, kombi 3 i 5 drzwiowe, vany i sedany pod marką Orion. Doszły także kabriolety.

Escort, którego znalazłem w ogłoszeniu prezentował się możliwie najnudniej z tego co Ford oferował na przełomie lat 80 i 90. Pięciodrzwiowy hatchback, srebrny lakier, stalowe felgi z kołpaczkami i cztercylindrowy gaźnikowy motor o zawrotnej pojemności 1.3L.

Początkowo zbyłem temat. Samochód mi się spodobał, ale jakoś tego nie widziałem. W tamtym momencie rozglądałem się za czymś z myślą o track dayach typu Escort w nadwoziu trzydrzwiowym i silnikiem 1.6. Generacja obojętna. Ale oczywiście nic sensownego nie mogłem znaleźć. Ponadto sytuacja ekonomiczna wskazywała, że na wyjazdy na tor i tak nie będzie mnie stać.

Alternatywnie chodził mi po głowie Żuk. No tak już mam od lat. Jest szansa, że uda mi się uniknąć bliskiego kontaktu z krajową motoryzacją, ale rok temu było już całkiem blisko. Jednak codziennie wracałem do ogłoszenia z Escortem, które wisiało już chyba lekko ponad miesiąc.

Życie z Escortem

Wóz wyglądał uczciwie, sprzedawca równie uczciwie opisał jego stan. Z wad powłoka lakiernicza, ale dużo rzeczy zrobione. Od nowości w Polsce. Trzeci właściciel. No dobra, trzeba jechać go zobaczyć. Wezmę gotówkę jakby co. A jeżeli w ogóle go kupię to na chwilę. Aż nie pojawi się coś ciekawszego w moim zasięgu.

Pięciodrzwiowy Escort pozytywnie zaskakuje wielkością wnętrza. Kabina jest bardzo przestronna biorąc pod uwagę rozmiary podwozia. Bagażnik jak na dzisiejsze standardy wręcz uderza pojemnością. Brak plastikowych boczków, cieniutkie drzwi i wolna przestrzeń między fotelami robią swoje. Właściwie gdyby nie drążek skrzyni biegów, można z przodu bez trudu przesiadać się z lewego miejsca na prawe.

Z pozoru lichy około 60 konny silnik na początku budził moje wątpliwości. Ale okazuje się, że przy niskiej masie samochodu i dzięki dobrej jego kondycji, da się bez trudu sprawnie poruszać w dzisiejszym ruchu. Oczywiście kiedy kierowca współczesnego wozu zechce pokazać swoją dominację, to gazem nic nie wskóramy. 

Jednak przeważnie Escort jest traktowany ulgowo. Zresztą ten mały silniczek potrafi wziąć z zaskoczenia i nawet spod świateł zostawić w tyle śpiących szoferów. Na trasie licznikowe 120-130km/h jest prędkością do utrzymania na dłuższym odcinku. Nie ma też wrażenia, że wóz zaraz odleci, albo się rozpadnie.

Dzięki niskiej masie całkiem dobrze idzie hamowanie. I to pomimo braku ABSu. Za to na zakrętach można poczuć silny dysonans. Samochód robi wrażenie bardzo leniwego jeśli chodzi o zmianę kierunku. Układ kierowniczy jest długi i można odnieść wrażenie, że nie nadążamy z kręceniem kierownicą przy szybszych akcjach.

Kiedy jednak dostroimy się do tego opóźnienia, samochód okazuje się bardzo żwawy i chętnie zmieniający kierunek. Skrócenie układu kierowniczego dodałby mu pazura. Jednak szerokie wygodne fotele i wspomniane zachowanie kierownicy zachęcają ostatecznie do spokojnej i statecznej jazdy.

Może i nic specjalnego, ale…

Pan Maciej, który sprzedawał Escorta faktycznie nie kłamał. Wóz był w świetnym stanie za wyjątkiem lakieru. Odświeżone hamulce, skrzynia biegów po remoncie, brak wycieków, zadbane wnętrze i brak dziur bardzo kusiły. Podobnie jak niska cena. Faktycznie lakier ma swoje najlepsze lata za sobą.

Finalnie wóz kupiłem w cenie podobnej do modeli w skali 1:8 od DeAgostini. Dostałem za to 33 letniego Forda z ładnym wnętrzem, zdrową budą i mechaniką. Do tego gaźnik z ręcznym ssaniem, pięć biegów, elektryczne przednie szyby i zegary typu „indiglo”. Nie zapominajmy o szklanym szyberdachu!.

Ford podobno od nowości jeździł w Polsce. Po około 25 latach trafił do sąsiadki pierwszych właścicieli. Oczywiście miała to być starsza pani. Ta użytkując go sporadycznie sprzedała go wreszcie Panu Maciejowi (którego serdecznie pozdrawiam). Ten odświeżył wóz, pojeździł jakieś pół roku i postanowił się go pozbyć. Na szczęście spośród niewielu chętnych zjawiłem się ja i go zabrałem.

Przez rok wymieniłem w nim opony i felgi. Z moich zasobów wyciągnąłem trzynastocalowe Fordowskie „pająki”. Wyremontowałem je w weekend wkładając w to może koło 100zł. Doszły nowe śruby do alu i oczywiście nowe opony. Za radą Marcina z CRD11 wjechały wielosezonowe Dębice.

Chociaż samochodu używam weekendowo, postawiłem na wielosezony, żeby móc jeździć przez cały rok. Unikając soli i chlapy chciałem mieć możliwość ciągłego utrzymywania wozu na chodzie. Zresztą niektóre wydarzenia odbywają się w sezonie zimowym. I tak już 1 stycznia tego roku wybrałem się na pierwszą wycieczkę gratem. Inną zaletą tych opon jest dość „terenowy” bieżnik. Przydaje się na rajdach turystyczno-nawigacyjnych w piachu i błocie.

Dla majsterkowicza – amatora

Inne potrzeby serwisowe to wynik mojego być może przesadzonego podejścia, ale też badania technicznego będącego konsekwencją wpisania Forda do Wojewódzkiej Ewidencji Zabytków. Tak, zdążyłem. Niestety Escort być może na skutek mojego stylu jazdy złapał kilka drobnych wycieków, które planuję usunąć przed tymże badaniem.

Do tego pory wymieniłem nagrzewnicę, gdyż pojawiło się kilka kropel płynu na dywaniku. Do tego oczywiście wymiana płynu w układzie. Później jeszcze wymiana cieknącej pompy oleju, filtrów, samego oleju oraz uszczelki pod pokrywą zaworów. To wszystko bardzo proste czynności w tym samochodzie i aż chce się majsterkować.

Do tego części są ogólnodostępne, czasami w oryginale Fo.Mo.Co./Motorcraft, czasami w zamienniku. Ceny za każdym razem są bardzo niskie. Aż nie ma sensu drutować i kombinować. Do zrobienia przed badaniem została jeszcze linka hamulca ręcznego. Niestety jedna ze śrub regulacyjnych rozpadła się od korozji. Oczywiście kupiłem nowe części i muszę je tylko wymienić.

Elitarność dla przeciętniaków

Dla kogo jest więc Escort MK4? To taki „klasyk” dla początkujących. Z jednej strony to nie jest wóz, który będzie oblegany przez gapiów na zlotach. Z drugiej, regularnie ludzie na ulicy robią mu zdjęcia, machają i zagadują. Co wciąż mnie trochę dziwi.

Co istotniejsze jest to samochód, który mimo ręcznego ssania, braku ABSu czy wspomagania kierownicy plasuje się w użytkowaniu między samochodami naprawdę starymi a współczesnymi. Jeżdżąc nim trzeba mieć na uwadze, że to jest konstrukcja z lat 80’, jednak jego obsługa nie sprawi problemu nawet świeżo upieczonemu na współczesnej motoryzacji kierowcy.

I to jest właśnie jego największa wada i zaleta. Łatwość obsługi, wygodne wnętrze i banalnie prosta w obsłudze mechanika to duża zachęta dla każdego, kto chciałby wejść w starsze samochody, ale nie ma dużych możliwości finansowych i warsztatowych. Ale warunkiem jest zakup zadbanego egzemplarza.

Wytrawni graciarze, czy zacni koneserzy będą narzekać na niezbyt porywającą sylwetkę, brak głupich, dziwnych czy absurdalnych rozwiązań. Samochód po prostu jeździ, dając kierowcy możliwość psychicznego zrelaksowania się swoją prostotą i przewidywalnością. Na drodze jest na równi niezauważalny, co zwracający uwagę. Cała masa sprzeczności jak na tak z pozoru nijaki wóz.

I w zasadzie mógłbym go polecić jako propozycję samochodu na co dzień dla kogoś, kto lubi nietuzinkowe samochody, ale i tutaj mamy pewną sprzeczność. Otóż tych wozów już prawie nie ma i szkoda zajeździć te, które zostały. Na zlotach i spotach najprawdopodobniej będziecie jedynym Escortem MK3/MK4. Może trafi się jakiś kabriolet. Może trzydrzwiowy hatchback. Ale pięciodrzwiowego jeszcze nie spotkałem.

Elitarność dla przeciętniaków? Być może. Ale to raczej samochód dla kogoś, kto nie chce zwrócić na siebie uwagi, tylko chciałby posmakować posiadania i użytkowania kilkudziesięcioletniego samochodu. Można się na nim nauczyć mechaniki i sprawnie dojechać gdzie trzeba. A to wszystko za bardzo rozsądne pieniądze. 

MSK