O Szczurach

Rat Rod – Ulubiona „kategoria” partaczy z całego świata. Masz furę w tragicznym stanie, która jakimś cudem jeszcze się toczy? Szczur. Masz furę machniętą niedbale czarnym matem z pędzla? Szczur. Masz pociętą do granic absurdu furę, z idiotycznie obniżonym zawieszeniem, przyspawanymi narzędziami ogrodowymi i sypiącą się rdzą? Szczur. Prawda? Otóż nie do końca.

Początek

Warto zacząć od odpowiedzi na pytanie „kiedy to wszystko się zaczęło”. No i tutaj pojawia się pierwszy problem. Przyjęło się, że zjawisko pod nazwą „Rat Rod” to przełom lat 80’ i 90’ XX wieku. Niektórzy sugerują nawet okolicę 1995 roku. I w zasadzie można by przyjąć tę wersję wydarzeń. Bo to co działo się wcześniej było raczej zjawiskiem oddolnym, przypadkowym, niż celową modą czy trendem.

Kiedy po Drugiej Wojnie Światowej w USA powoli rodziła się idea ulicznych wyścigówek budowanych w przydomowych garażach, powstawały także pierwsze „szczury” na czterech kołach. Hot Rodding w swoich początkach zorientowany był na wyścigi co niosło za sobą ciekawe stylistyczne konsekwencje.

Wielu byłych żołnierzy i zwykłej młodzieży szukało mocnych wrażeń i sposobu na pokazanie się w tłumie. Małe, tanie wyścigówki na bazie przedwojennych samochodów idealnie sprawdzały się w tym celu.

Myśląc o tradycyjnych Hot Rodach, czyli tych z lat 50 i 60, wyobrażamy sobie głównie Fordy A pozbawione błotników i pomalowane na czarno. Matowo lub na połysk. No i tutaj zmierzamy powoli do pojawienia się drogowych szczurów.

Wiele źródeł wskazuje, że ówcześnie dążono do tworzenia maszyn zarówno szybkich jak i pięknych. Chodziło o to, żeby wygrać wyścig spod świateł a potem zadać szyku pod knajpą. Zresztą prężenie muskułów w kolejce oczekujących na start na dragstripie także wymagało dopracowania wszelkich detali stylistycznych. To jak ze sportowcem. W wielu dyscyplinach kostium nie gra zasadniczej roli, ale jakoś nikt nie chce wyglądać jak bezdomny.

No i jest jeszcze coś. Wątek psychologiczny, albo raczej społeczny. Brzydki lakier i rdza raczej nie pozwalały zaimponować innym, kiedy obok bogaty dzieciak podjeżdżał nowym lśniącym wozem od tatusia…

To właśnie w tym czasie pojawił się podział na samochody dopracowane i te brzydkie. Pamiętacie Hot Roda z Americann Graffiti? Żółty lakier, chromy i nieskazitelny wizerunek. Albo czarna lśniąca bestia z filmu California Kid? O to chodziło, to był powód do dumy.

Ale jak to w życiu bywa, nie każdego było stać na chromowanie części, wyprowadzanie blacharki i porządny lakier. Trzeba też wziąć pod uwagę, że większość z tych wozów była budowana w przydomowych garażach, albo i na podjazdach. Często przez ludzi, którzy nie do końca wiedzieli co robią. Miało to swoje odbicie w końcowej estetyce. Na własnej skórze zaczynam przekonywać się jakie to wielkie wyzwanie.

Można więc powiedzieć, że z połączenia niskich możliwości finansowych i potrzeby dużych możliwości na drodze narodziły się pierwsze Rat Rody. Chociaż wówczas wołano na takie wozy raczej po prostu „rats”. Tak samo jak na ówczesne motocykle budowane z najtańszych części, przeważnie pochodzących ze złomu.

I tak przez dziesięciolecia w „szarej strefie” trwały sobie maszyny wiecznie niedokończone. Pomalowane matową farbą podkładową, z tapicerką sztukowaną z meksykańskich koców i części z drugiego obiegu, od dawna pokrytych rdzą. A ich właściciele odgrażali się, że ich wóz przynajmniej jest szybki. A resztę dorobi się kiedyś…

I teraz rozumiem to lepiej niż wcześniej. Trzeba się pogodzić z tym, że nie zrobi się wszystkiego. Lubię graty, uwielbiam jeździć złomem, który już jeździć nie powinien. Ale na dłuższą metę to męczy. Dlatego rozumiem priorytety. Chcąc wszystko zrobić od razu przeważnie kończy się z furą gnijącą w bezruchu. Trzeba zrobić blacharkę, tę jej stronę odpowiedzialną za stabilność konstrukcji. Ogarnąć zawieszenie, hamulce i całą mechanikę, żeby to bezpiecznie jeździła. I dopiero tutaj zaczyna się pogoń za osiągami i wyglądem. To chyba jedyna kolejność dla zwykłych niezbyt zamożnych ludzi. Kolejność, która Cię nie zniszczy.

Scena Hot Rodowa teoretycznie zawsze była nastawiona na wyścigi. Głównie dlatego to tutaj można doszukiwać się najstarszych „szczurów”. Warto zwrócić uwagę, że wówczas było to określenie negatywne. Ten wydźwięk nie dziwi biorąc pod uwagę to, że w latach 60’ pojawił się już odłam zwany Street Rods.

Street Rody to świat tych, którzy od ścigania wolą szpan pod barem. Tutaj nie było wymówek, że najpierw mechanika a potem błyskotki. Street Rod musiał imponować swoim wyglądem. Chociaż większość takich maszyn posiada bardzo mocne silniki, to jednak całość przeróbek sprawia, że najlepiej sprawdzają się lśniąc pod knajpą, albo na zlocie.

Ten trend zyskiwał sobie aż do końca lat 80’ coraz więcej zwolenników. Z czasem właśnie w tym środowisku zaczęło pojawiać się sporo „trailer queens”, czyli wozów, które na zloty i pokazy zjawiały się na lawecie. Ich ogromna wartość i liczba lśniących detali wymuszała specjalną ochronę. Ale ile to ma wspólnego z samochodem…

Każdy trend z czasem zyskuje dla równowagi swoje przeciwieństwo. I tak można uznać, że to co dziś nazywamy Rat Rodami jest mocno spóźnionym przeciwieństwem Street Rodów. Szczury jak każdy szanujący się gatunek, mają własne drzewo genealogiczne. I tak eksperci i entuzjaści dość zgodnie wskazują kolejne projekty, które zmieniały coś w amerykańskim środowisku samochodowym, doprowadzając w końcu do uznania Rat Rodów jako osobnej „szkoły” modyfikowania pojazdów.

W latach 80’ na amerykańskich zlotach dominowały Street Rody. Środowisko automobilowe zwariowało na punkcie bardzo kosztownych i szalenie efektownych maszyn. Twórcy prześcigali się w liczbie chromowanych i lakierowanych elementów, używano coraz więcej części dorabianych indywidualnie do danego projektu. Jedno jest pewne, było drogo i bardzo daleko od pierwotnej idei z której wyrosły Hot Rody.

Ikony

W 1987 roku budowniczy Hot Rodów Jim „Jake” Jacobs stał się autorem swoistego manifestu, który miał przypomnieć ludziom o co właściwie chodzi w Hot Roddingu. Jim w 28 dni przygotował Forda, który wszystko zmienił.

„Jakelopy” powstał ze zmęczonego długim życiem nadwozia modelu A Phaeton 1928, położonego na Fordowskiej ramie z 1932. Całość była napędzana small blockiem Chevroleta spiętym z trzybiegową Fordowską skrzynią. Wóz nie miał błotników, wnętrze było niewykończone, podobnie jak nie pomalowane nadwozie.

Zdjęcie z jalopyjournal.com
Zdjęcie z jalopyjournal.com

Manifest Jake’a miał miejsce na cyklicznym Goodguy’s West Coast Nationals 1987. Zlot tradycyjnie pełen był kosztownych, dopracowanych w każdym calu maszyn. Niespodziewanie między nimi, bez kompleksów, pojawił się nasz bohater w swoim naprędce zmontowanym Fordzie. Już samo to wzbudziło poruszenie. Ale na tym nie koniec. Jake wyciągnął z wozu puszki z czerwonym lakierem, pędzle i zapas piwa. Na oczach zgromadzonego wokół samochodu tłumu, wraz z kilkoma chętnymi odbyło się malowanie.

W ten sposób udało się złamać niepisane zasady panujące w ówczesnym światku motoryzacyjnym, pokazując, że obok drogich zabawek, swoje miejsce mają też pasjonaci, którzy wolą czerpać ze swoich maszyn maksimum satysfakcji przy minimalnym budżecie. Ludzi, którzy tak jak Jake sami budują swoje Hot Rody jak potrafią i za tyle ile mają. A potem jeżdżą nimi na zloty, lawety zostawiając za sobą. Palą gumę, ścigają się i czerpią masę przyjemności ze swojej zabawki. Bez obawy o drogie części, czy kosztowną robotę blacharza artysty.

Następnym krokiem w popularyzacji szczurzego nurtu był Ford Roberta Williamsa. Robert to poważna instytucja w świecie Kustom Kulture, Hot Rodów i wszystkiego co z tym związane. Jego dzieła przedstawiające głównie scenki rodzajowe z Hot Rodami w roli głównej zdobią pokoje i garaże każdego fana tych klimatów. Williams ponadto rysuje komiksy, pracował dla słynnego Eda Rotha i ma w swoim portfolio okładkę albumu Guns N Roses.

W światku Rat Rodów zapisał się za sprawą Forda z 1934 ochrzczonego jako „Eights and Aces”, od układu kart znanego także jako Ręka Umarlaka (Dead man’s hand). Polecam sprawdzić okoliczności śmierci znanego rewolwerowca Wild Billy Hickoka.

Wróćmy jednak do samochodu. Ford to w zasadzie bardzo skromny projekt. Williams także chciał wyrazić swój sprzeciw wobec tego co działo się w środowisku Hot Rodowym w latach 80 i 90. Swojego roadstera wzorował na wozie, który pamiętał z młodości. Jak twierdzi, w okresie rozkwitu hot roddingu w okolicach jego rodzinnego domu często pojawiał się głośny i bardzo szybki Ford, pomalowany czerwonym matowym podkładem.

Zdjęcie z autoculture.org
Zdjęcie z autoculture.org

Wbrew współczesnym wyobrażeniom, wóz ten miał zachowane oryginalne błotniki. Jego linię podkreślało niskie zawieszenie z przodu. W zasadzie ta pochylona sylwetka oparta na czerwonych stalowych felgach i matowym nadwoziu ozdobionym nielicznymi pinstripami tworzyła odkrywcze połączenie w latach dziewięćdziesiątych.

I tak samochód, który miał być kopią ulicznej wyścigówki, która najwyraźniej nie mogła doczekać się porządnego lakierowania, stała się nagle gwiazdą i odkryciem współczesnego światka customowej motoryzacji. Po kilku sesjach dla branżowych magazynów, Ford zmienił swoje oblicze. Dostał dość kontrowersyjne malowanie – żółto-fioletowe. Zmienił też imię na „Prickly Heat”. Jednak to co wniósł do środowiska ten czerwony mat, ma swoje konsekwencje po dziś dzień.

Zdjęcie z hotrod.com
Zdjęcie z hotrod.com

Następny etap to okolice roku 1998. Mniej więcej wtedy członkowie klubu Shifters na zlocie March Meet w Bakersfield (Kalifornia), znaleźli silnik Pontiaca z 1956 roku o pojemności 315 cui. Nie była to jednak zwykła V8 Pontiaca. Jednostka została rozwiercona do pojemności 450 cui. I była używana w drag racingu w latach 1959 – 1961. Silnik ten wykręcił nawet rekordowy czas na torze Riverside w klasie jednostek doładowanych zasilanych benzyną.

Shiftersi to ekipa dobrze znająca się na Pontiacach. Silnik doprowadzili do ładu, wielki kompresor zasilało osiem gaźników Stromberg. Trzeba przyznać, że to imponująca konstrukcja. Całość umieścili na krótkiej ramie i przykryli pociętym nadwoziem Forda. Silnik jest pięknie wyeksponowany za sprawą bardzo wysokiego osadzenia na ramie. Robiono tak aby wysoki środek ciężkości w momencie startu przesuwał się do tyłu, dociskając napędzane koła.

Brutalnego charakteru dodawał charakterystyczny przód pozbawiony chłodnicy, oraz hamulców. Przednie koła o stosunkowo małej średnicy obute w wąskie opony kontrastowały z dużymi slickami na tyle. Całość wieńczyło przycięte nadwozie Forda Model A. Ten nawiązujący do dragsterów z lat 60’ potwór nazwano „The Purple People Eater”.

Zdjęcie z speednik.com
Zdjęcie z speednik.com

Wóz zaprezentowano na West Coast Cruisin’ Nationals w Paso Robles (Kalifornia). Konstrukcja zrobiła ogromne wrażenie. Czegoś takiego nie widziano od blisko czterdziestu lat. Samochód wyglądał jak wozy potworów z grafik Eda Rotha.

O ile poprzednie projekty zwróciły uwagę na proste maszyny, budowane po kosztach dla zabawy, tak „Purpurowy” temat Rat Rodów pchnął w kierunku bardziej radykalnych konstrukcji budowanych w oparciu o oryginalne części z epoki. Jedno jest jednak wspólne. Purple People Eater był pojazdem w pełni sprawnym. Palił gumę i sprawnie startował na drag stripach. Chociaż wielu nie mogło w to uwierzyć.

Kolejny bohater sceny Rat Rodowej jest już o wiele mniej oczywisty. Ford Business Coupe z 1950 roku to klasyka sceny customowej. Jednakże mamy tutaj do czynienia z odejściem od maszyn bazujących na przedwojennych Fordach. Rat Rody to jedno, ale przecież „szczurzy” styl rozniósł się na wszelkie typy samochodów. Aż po te nam współczesne.

Zdjęcie z autoculture.org
Zdjęcie z autoculture.org

Wspomniany Ford to dzieło Stevea Sellersa. Chociaż powstał w drugiej połowie lat 90, nosił wiele znaków charakterystycznych dla customów z lat 50 i 60. Jednak to co zapracowało na jego legendę to small block Chevy z sześcioma gaźnikami, które nie były przykryte maską, potężny miotacz płomieni w końcówkach wydechu i charakterystyczne płomienie namalowane na karoserii. To od nich wzięła się nazwa tego wozu, „Seaweed Coupe”.

Samochód wyglądał jak pojazd, którym Szczur Fink, postać wykreowana przez Eda Rotha, jeździ codziennie do pracy. Czy gdzie tam potwór z bajki codziennie bywa. Strzelające na kilka metrów z rur wydechowych płomienie tylko dopełniały tego wrażenia. Ale dlaczego szczur? Ponieważ Ford był zbudowany zgodnie z modą starej szkoły, doprawiony kreskówkowymi detalami.

Do tego Steve używał tego samochodu codziennie, jeździł nim ostro i nie bał się go uszkodzić. Projekt nigdy nie był skończony, ciągle coś się działo. Seaweed miał dawać radość jak najczęściej i właśnie to robił. Wbrew pozorom nie było tutaj przerostu formy nad treścią. Ostatecznie jakoś po roku 2000, Ford został sprzedany do Japonii, gdzie poddano go radykalnej przebudowie. Jest to o tyle dziwne, że Japońscy fani Kultury Kustom przeważnie traktują legendarne wozy z należną czcią i szacunkiem.

Kolejne dwa projekty, które zamykają grupę wozów uznawanych za ikony Rat Rodów, to Ford Pick-up 34’ Jimmyego Shine’a i Ford Pickup 35’ Rudyego Rodrigueza. Obydwa wozy wpisują się w tezę, jakoby Rat Rody miały być prostymi maszynami budowanymi dla przyjemności. Wozami, które mają dobrze jeździć. I jeździć jak najwięcej. A wygląd pozostawał na dalszym planie.

Zdjęcie z hunterspeedandkustoms.typepad.com
Zdjęcie z hunterspeedandkustoms.typepad.com

Znamiennym jest fakt, że wszystkie te wozy nawiązywały w dość dużym stopniu do klasycznych Hot Rodów z lat 50 i 60. Nie było tam miejsca na sztuczną patynę. Liczyły się naturalne ślady upływu czasu i permanentna pogoń za ukończeniem projektu. Do czego oczywiście nigdy nie dochodziło.

 

Zdjęcie z symbolicinternational.com
Zdjęcie z symbolicinternational.com

Współcześnie Rat Rody to z jednej strony tradycyjne maszyny, z drugiej dziwne, przesadzone konstrukcje, pełne rdzy i masy przypadkowych elementów. Oczywiście nazewnictwo nie jest najważniejsze.

Najważniejsze jest to, żeby Rat Rod był dumą swojego właściciela i dziełem jego rąk. Maszyną, której będzie mógł używać bez obaw kiedy tylko zapragnie. Ale będzie to też maszyna, która na swój sposób oddaje hołd tradycji kultury customowej i hot rodowej.

Ale na pytanie czym jest Rat Rod odpowiedzcie sobie sami. W końcu chodzi tylko o dobrą zabawę ze starymi, dobrymi samochodami. Bierzmy z tego przykład przy naszych wozach. Spokojnie, nie musicie zdzierać lakieru szlifierką, obejdzie się też bez zderzaków z korbowodów.

MSK