Ciemny warsztat wypełniony narzędziami i wielkim amerykańskim wozem, przy którym zgarbiony starszy mężczyzna czyni swoje cuda z palnikiem i ołowiem. Z jego pomarszczonej twarzy wystaje cygaro, które jest tak samo naturalnym jej elementem co nos czy oczy. To Bill Hines, legenda customizing. Człowiek, który nigdy nie przeszedł na emeryturę.
Kuźnia charakteru
William Chandler Hines przyszedł na świat 23 Marca 1922 roku w Erie w stanie Pennsylvania. Dla człowieka, który miał się związać z samochodami na resztę życia, nie był to najgorszy czas na pojawienie się na tym świecie. Motoryzacja w USA nabierała rozpędu, stając się coraz bardziej powszechną, a gdy mały Hines osiągnie dojrzałość i nauczy się fachu, wejdzie w swój najciekawszy okres.
Zanim jednak William, znany szerzej jako Bill weźmie się za pracę z ołowiem, przejdzie szkołę życia, która prawdopodobnie wykuła jego charakter. Hines urodził się z poważną wadą kręgosłupa i jako dwulatek trafił do szpitala na kolejne dwa lata, gdzie w trakcie terapii usunięto mu dwa kręgi. Po wyjściu ze szpitala nie było lepiej, gdyż ojciec Billa zmarł. Chłopak niedługo potem trafił na kolejną porcję hartowania charakteru. Spędził następne 7 miesięcy w Sunshine Camp, gdzie przez większość czasu leżał przywiązany do deski. Terapię kontynuował w sumie przez dwa i pół roku. Jak twierdzi, pomogło na problemy z kręgosłupem.
W ten sposób ukształtował się twardy i nieustępliwy charakter Billa, owocujący ogromną pracowitością i nieustępliwością. Kolejnym krokiem do stania się legendą była przeprowadzka z matką do Detroit w 1932 roku. Chłopak wylądował w epicentrum motoryzacyjnego świata w czasach trudnych. Była to końcówka wyniszczającego branżę kryzysu z 1929 roku. Był to też czas, kiedy tacy giganci jak Ford stale się rozpędzali, a tanie V8 miały za chwilę zalać Amerykę.
Ostatnim elementem, który jak się zdaje ukształtował legendarnego customizera, był okres szkoły. Oczywiście Bill, zamiast uczyć się angielskiego i matematyki wolał chodzić na zajęcia w „art class”, co zapewne pomogło otworzyć jego wyobraźnię, której efekty zdobywały wiele nagród na scenie customowej przez kolejne dekady.
Kuźnia talentu
Hines tak jak wielu innych zaczął jako dzieciak od budowy własnej motorynki. Wymusiła to potrzeba, jego matki nie było stać na kupno takiej zabawki. Potem Bill kupił swój pierwszy samochód, był to Ford z 1934 roku z Flatheadem pod maską rzecz jasna. Najważniejszą modyfikacją było sfrezowanie głowic w szkolnym warsztacie. Podobno mało kto mógł wówczas poradzić sobie z Fordem Hinesa w trakcie ulicznych wyścigów. A w tych Bill miał często brać udział.
Kariera Hinesa w customowym środowisku rozpoczęła się na dobre w 1941 roku, kiedy to Bill otworzył swój pierwszy warsztat. Obiekt mieszczący się w Ecorse w stanie Michigan już rok później rozbudował o stację benzynową. W tym czasie Bill szlifował rzemiosło naprawiając uszkodzenia blacharskie, ale także robiąc pierwsze customowe zlecenia.
Finansowo musiało układać się całkiem nieźle, bo w rękach Hinesa pojawił się fabrycznie nowy Buick 41’ Convertible, kótry od razu trafił pod nóż. Tutaj pierwszy raz pojawił się motyw czerwonego lakieru i skrzydeł, czy też płetw z tyłu. Chociaż ta druga modyfikacja spotkała się z tak dużą krytyką, że Bill dość szybko pozbył się tego elementu. Wyprzedził modę, ale co się odwlecze…
Blacharstwo nie należy do zajęć łatwych, czystych i przyjemnych. To ciężka praca, a przy ówczesnej technologii było jeszcze trudniej. Hines ze swoją poważną wadą kręgosłupa zapewne był przestrzegany przed pracą fizyczną. Tym bardziej więc budzi szacunek, że przez kilkadziesiąt lat doprowadzał do perfekcji pracę ze stalą i ołowiem.
Ołowiowanie i cynowanie to wyparta przez szpachlę technologia obróbki metalu. Pracując palnikiem, należy wprowadzić ołów w stan płynny, aby następnie szpatułką i pilnikiem wyprowadzić pożądaną powierzchnię w zagnieceniach lub na spawach. Ten materiał ma bowiem świetne właściwości zabezpieczające przed korozją. Jest też elastyczny, więc ma tendencję do odkształcania się razem z metalem w przeciwieństwie do szpachlówki, która może pękać i odpadać.
Wady? Długie godziny w niewygodnej pozycji z gorącem bijącym z palnika, materiałem wymagającym siły do poddania się woli blacharza i niebezpiecznymi dla zdrowia oparami. Hines jako jeden z nielicznych nie przerzucił się na szpachlówki, pozostając wierny swoim technikom, które jak sam mówił miał we krwi. W końcu był samoukiem.
Nauczyciel
W swojej długiej karierze Hines przekazał wiele ze swojej wiedzy kolejnym pokoleniom, znacznie wpływając na scenę customową. Do końca lat czterdziestych Bill robił fuchy dla dealera Nasha, Vicka Sawitskasa, którego warsztat nie radził sobie z poważnymi naprawami blacharskimi i lakierowaniem. Było to stabilne źródło dochodu dla Hinesa.
Przy tej okazji syn Vicka, Richard „Dick Dean” Sawitskas uczył się fachu od początkującego customizera. W ten sposób narodził się „Sultan of Chop”. Dick Dean w swojej karierze wykonał podobno ponad 1000 Top Chopów, zwiększając w ten sposób populację leadsleadów i kustomów w ameryce.
Pod koniec lat pięćdziesiątych Bill namaścił Braci Alexander, przekazując im receptury i tajniki nakładania lakierów typu Candy. Hines miał kiedyś powiedzieć, że każdy Custom powinien być polakierowany na Candy Apple. Dodajmy do tego skrzydła i hydrauliczne zawieszenie i mamy przepis Billa na ideał. Hydraulikę Hines montował tak często, że przylgnął do niego przydomek Ojca Chrzestnego Hydrauliki. Jednak porzucił to pod koniec lat siedemdziesiątych wraz ze wzrostem kosztów takich instalacji.
Najwierniejszym uczniem był jednak Teddy Zgrzemski. Ted od małego chodził za swoim wujem Billem i próbował nauczyć się od niego jak najwięcej. Ten traktował go dość szorstko, ale zabierał chłopaka zawsze ze sobą podczas kilku przeprowadzek z Michigan do Kalifornii i z powrotem. Gdyby nie Hines szesnastoletni Zgrzemski nie miałby customowego Forda „X-Tremist”, którego mógł wystawiać na pokazach.
Między Michigan a Kalifornią
Nowa dekada przyniosła nowy rozdział w karierze Hinesa. Lata pięćdziesiąte to otwarcie pierwszego „Custom Shop” z prawdziwego zdarzenia w Lincoln Park. Powstały tam dwa ważne projekty, Golden Nugget Martyego Ribitsa i Lil Bat, prywatny wóz Billa.
Ten drugi odegrał bardzo ważną rolę w życiu Hinesa. W 1958 roku Bill zapakował rodzinę właśnie do niego, zapiął przyczepę i ruszył do słonecznej Kalifornii. Tam nie mógł nie wpaść do słynnego warsztatu Georga Barrisa. Traf chciał, że Króla nie było w tym czasie w firmie, ale czarnym Fordem z wielkimi skrzydłami stojącym przed warsztatem zainteresował się brygadzista Gene Simmons. Od słowa do słowa i już następnego dnia Hines stał się etatowym pracownikiem Barris Kustoms.
Relacje z Georgem układały się podobno w sposób specyficzny. Kiedy ten wrócił ze swojego turnee, Bill pracował już od około trzech tygodni. Król podchodził do nowego faceta raczej z dystansem, ale doceniał szybkość i jakość jego pracy. Trudno powiedzieć jak było naprawdę, ale mówi się, że Barris trzymał Hinesa nieco w cieniu, żeby ten przypadkiem nie wyszedł na swoje i nie zagroził jego kustomowemu imperium.
Kalifornijska przygoda trwała jakieś dziewięć miesięcy, po czym Bill wrócił do Detroit na rok, gdzie zdążył przerobić fabrycznie nowego Chevroleta Impala 59’ Jerryego Yatch’a i wspomnianego Forda 54’ Teddyego Zgrzemskiego.
1960 rok to ponowna pielgrzymka do Kalifornii. Lil Bat został sprzedany, w jego miejsce pojawił się Buick z 1954 roku. Gdyby tylko Bill, zamiast lakierować świeży nabytek na perłowo, przejrzał mechanikę przed trasą, uniknąłby przygody, która mogłaby kosztować go życie. Najpierw puścił skorodowany przewód hamulcowy. Udało się to naprawić na poboczu wraz z Teddym ciągnącym za wujem w swoim customie.
Potem jednak przyszły Kalifornijskie góry i szaleńczy zjazd bez hamulców Buickiem obciążonym przyczepą z rzeczami Hinesa. Teddy wspominał, że nie mógł nadążyć za wujem pędzącym na załamanie karku w dół. Okazało się, że hamulce się spaliły i trzeba było cisnąć brawurowo dalej. Hines lubił wyścigi i przygody, więc dał radę. W przeszłości robił wiele dzikich rzeczy jak choćby eskapada Route 66 na Harleyu z wózkiem bocznym. I to wszystko mimo swych fizycznych dolegliwości.
Doceniony rzemieślnik
W końcu Bill osiedlił się na Long Beach Blvd w Lynwood, gdzie kontynuował prace nad szalonymi customami. Czas leciał, a Hines pracował codziennie przy kolejnych projektach, opanowując do mistrzostwa pracę ze stalą, ołowiem i lakierem. W 1983 roku przeniósł swój warsztat do Bellflower gdzie powstały między innymi kopia Lil Bata „The 41’ Bat” i „Big Bat”.
W 1988 roku Bill został wprowadzony do West Coast Kustoms Hall of Fame. W 1992 „41’ Bat” został okrzyknięty mianem Custom Car Of The Year” przez Kustom Kemps of America. 1996 rok przyniósł Hinesowi tytuł „International Show Car Association Builder of the Year”. Rok później przyszło kolejne wyróżnienie, tym razem było to zaproszenie do Darryl Starbird’s National Custom Car Hall of Fame”.
W 2004 roku Bill Hines niczym ambasador starej szkoły pojawił się w jednym z odcinków programu Monster Garage. Doskonale pamiętam ten odcinek, który był emitowany w Polsce jakoś w latach 2005-2006. Miałem wtedy z 16-17 lat i możliwość zobaczenia w polskiej telewizji budowy oldschoolowego customa na bazie Chevroleta 54’ zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Obok Billa w odcinku pojawili się też Norman Grabowski, Gene Winfield, Dick Dean, Fat Jack, John Robinson Jr, Michale Hines i oczywiście Jesse James. Możliwe, że był to jeden z elementów wpływających na moją obecną fascynację customową i hot rodową starą szkołą.
Bez emerytury
Schorowany od urodzenia Bill w wieku 83 lat został nagrodzony jeszcze jedną prestiżową nagrodą „Builder of the Year” na Detroit Autorama w 2005 roku. Wystawiono wówczas kilka dzieł Hinesa, w tym odrestaurowanego Golden Nuggeta.
W 2015 roku podczas jednego z ostatnich wywiadów Bill przyznał, że stara się pracować po siedem dni w tygodniu. Miał wówczas 94 lata, z których większość spędził pracując fizycznie przy samochodach i substancjach uznanych dzisiaj za szalenie niebezpieczne dla zdrowia. Przygnieciony garbem, zaciągający się cygarem i oparami ołowiu staruszek nie widział dla siebie innego miejsca niż w warsztacie. W grudniu tego roku Bill przeszedł niewielki atak serca, który jednak nie położył go na długo do łóżka. 20 maja 2016 roku Bill Hines zmarł w swoim domu, dożywając pięknego wieku 94 lat. Nigdy nie przeszedł na emeryturę.
MSK.
PS. Możecie się spodziewać tekstów o wszystkich wspominanych tutaj osobach i customach. Bądźcie czujni!