Kiedy ciekawość motoryzacji zderza się z tendencją do unikania ludzi rodzi się wiele problemów. Najłatwiej jest więc bywać na małych i dobrze sobie znanych wydarzeniach w klimacie jak najbardziej zbliżonym do ulubionego. Ale czasami trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu, żeby zobaczyć na żywo to, co do tej pory oglądało się tylko na ekranie.
Ultrace, co?
Gdybym miał wskazać klimaty najdalsze od moich ulubionych, to pewnie byłby to zglebowane BMW i VW, muzyka techno (bo o diskopolo nawet nie wspomnę) i grupa młodych ziomeczków z tymi śmiesznymi długopisami do puszczania dymków o zapachu gumy balonowej.
Nie ma tutaj cienia agresji czy poczucia wyższości. Po prostu taki zestaw sprawia, że czuję się na danym wydarzeniu bardzo nieswojo. A wspominam o tym, bo trochę tego obawiałem się na Wrocławskim Ultrace.
Ale może zacznijmy od początku. O Ultrace wiem bardzo mało. Nie trafia do mnie cała ta otoczka marketingowa z której nic nie wynika. Ale biorę poprawkę na to, że nawet jeżeli nie jestem jeszcze starcem, to mentalnie jestem grzybem i nie mam tutaj nic do zarzucenia organizatorom.
Bo jak się okazuje robią jedną z najważniejszych, a może i najważniejszą w Europie imprezę poświęconą samochodom modyfikowanym. Słowo tuning tak źle mi się kojarzy, że wolałbym go unikać. Wrocławskie wydarzenie, o którym wiem, tyle co nic cieszy się coraz większą renomą na całym świecie ściągając zainteresowanych z USA, Japonii czy Wielkiej Brytanii i Niemiec.
Co najciekawsze o tym wydarzeniu dowiedziałem się z motoryzacyjnych mediów zagranicznych. I żeby było jeszcze ciekawiej jednym z tych źródeł był fotograf Larry Chen, którego widziałem na żywo we Wrocławiu. Tak duże zainteresowanie Ultrace nie może brać się z niczego, dlatego postanowiłem się przełamać i zobaczyć to wszystko na własne oczy.
Zderzenie z upałem
Akurat w tę jedną, konkretną niedzielę kiedy pojechałem do Wrocławia panował niewiarygodny upał. Tarczyński Arena nie pomagał serwując połacie betonu i brak cienia. Pogoda doprawiała to wszystko stojącym, gorącym powietrzem. Ciężko było w tych warunkach cieszyć się obecnością na imprezie i nie ukrywam, że raczej przebiegłem z aparatem po terenie, niż przyglądałem się wszystkim szczegółom. Trochę szkoda, ale tak po prostu wyszło.
Już od dworca było widać, że Wrocław w ten weekend został przejęty przez wszelkiej maści “hobbystyczne” samochody. Starsze, młodsze, do sportu, do lansu i do czego tam chcecie. Supra na holenderskich tablicach? BMW 2002 na niemieckich? A może jakiś driftowóz na angielskich blachach? Ulice zalali wszelkiej maści motoryzacyjni wariaci. I to było bardzo spoko.
Obawiałem się, że w niedzielę będzie panowała atmosfera zwijania się do domów. Ale gdzie tam! Na małej trasie przed stadionem drifty odchodziły w najlepsze. Ryk silników i kłęby dymu z daleka wskazywały drogę do celu. A na miejscu tłumy ludzi. No dobra, wchodzimy!
Strefa komfortu
I tutaj zaczyna się seria emocjonalnych zwrotów akcji podkręcana nieziemskim upałem. Drifty spoko, lubię głośne, spartańskie samochody palące gumę. W ogóle driftowozy to takie Hot Rody naszych czasów. Czy się nam to podoba czy nie, przełożeń i alegorii jest bardzo dużo.
Słońce pali, więc drifty odpuszczam i idę ku wejściu. Przekraczamy bramkę i… Oj, czy warto było telepać się 4 godziny pociągiem? Nie chcę tu nikogo urazić, ale Octavia z dużymi hamulcami, beemki, golfy, polo i inne punto na glebie? Oj, miało być grubo, miałem zobaczyć na żywo odważne projekty. No dobra, idziemy dalej.
I dalej było już lepiej, chociaż też nie do końca satysfakcjonująco. Okazało się jednak, że im głębiej w teren stadionu tym ciekawiej. Były tam samochody z pogranicza mojej strefy komfortu. Dwa Escorty RS Cosworth, Escort MK3, Capri w stylu wyścigowego Zaakspeeda, Hot Wheelsowy Bone Shaker i wiele innych ciekawych pomysłów na modyfikacje samochodów. Gdzie indziej można zobaczyć to wszystko w jednym miejscu?
Samochody
Nie mam tutaj zamiaru przekonywać nieprzekonanych do Ultrace, ale po cichu liczę, że poniższa subiektywna galeria zdjęć będzie argumentem, że każdy znajdzie tam coś dla siebie. Ja znalazłem.
Na początek Fordy. Glebowanie Cosworthów jest dla mnie o tyle wątpliwe, że to jednak samochody stworzone do szybkiej jazdy. Naciągi i „gleba” to ograniczanie ich fabrycznych możliwości. Podobnie rzecz się ma z białym MK3. Z drugiej strony samochody były w bardzo fajnym stanie i miło było je zobaczyć właśnie na takiej imprezie.
Pozostając jeszcze w granicach należących do Forda warto wspomnieć replikę Cobry na slickach, która całkiem nieźle udawała taki restomodowy wyścigowy klimat.
Do tego trzeba dodać Forda Caprii gr.5, czyli konstrukcję nawiązującą do legendarnego wyścigowego Zaakspeed Capri. O tym samochodzie już od jakiegoś czasu chciałem tutaj napisać kilka słów i tym fajniej było zobaczyć go na żywo zanim zdążyłem zrobić o nim materiał.
Na Ultrace nie brakowało również samochodów sportowych. Było trochę rasowych wyścigówek od bolidów F1 Lotusa po wyścigówki DTM.
Nie brakowało jednak również rajdowych klimatów. B grupowe Audi Quattro czy Fiat 500 będący weteranem rajdów historycznych świetnie przełamywały klimat.
Nie mniej ciekawy był zestaw samochodów sportowych takich jak Lancia Delta czy Clio V6. Chociaż tutaj moje zdanie jest podobne jak przy Escortach. Dobrze jest w takich konstrukcjach modyfikować zawieszenie, żeby mogły jeździć lepiej niż po opuszczeniu fabryki a nie gorzej.
Niektóre z samochodów jak Capri Holyhall są czymś pomiędzy show carem a wyścigówką. Chociaż jak mawiają „every racecar is a show car”.
Na koniec zestaw modyfikacji, które w zasadzie nie poddają się jednej definicji. Mamy Countacha od Liberty Walk, Bone Shakera znanego z katalogów Hot Wheels czy pochodzące z Polski Suzuki Carry od Nightride.
A tutaj zapraszam po więcej zdjęć z Ultrace 2024: