Klasyki w FSO

Prywatne muzeum motoryzacji zlokalizowane na terenie FSO to strzał w dziesiątkę. Ale jeśli spodziewacie się tutaj fanatycznej laurki na cześć samochodów produkowanych na Żeraniu, albo usilnego udowadniania ich słabości to z góry przepraszam, ale nie trafiliście. Sęk w tym, że w zabytkowych samochodach rodem z Warszawskiej fabryki chodzi o emocje. I udało się stworzyć miejsce pełne nostalgii i samochodowych dusz.

Do motoryzacji podchodzę dość sentymentalnie. Należę do tych, którzy uważają, że te blaszane puszki to coś więcej. Dla mnie dusza samochodu stworzona jest ze wszystkich emocji jakie chłonął w czasie całego swojego życia. A chłonął emocje swoich twórców, sprzedawców, mechaników, pasażerów i co najważniejsze kierowców. Samochody są też niemymi świadkami tego jak zmieniają się ulice miast i drogi między nimi. Żaden inny przedmiot nie pojawia się w tak wielu miejscach, nie oddziałuje z tak wieloma ludźmi jak samochód w ciągu swojego żywota.

I właściwie kiedy tak się nad tym zastanowię to orientuję się, że ta teoria, którą odbieram raczej jako odczucie trudne do zwerbalizowania, narodziła się w dzieciństwie i z czasem narastała. A jednymi z ważniejszych bohaterów tworzących ten sposób emocjonalno-sentymentalnego odbierania motoryzacji były Warszawa M20 i 125p.

Warszawy od zawsze budziły we mnie jakiś rodzaju podziwu i respektu. Pewnie dlatego, że jako dziecko ten samochód wydawał mi się ogromny, a jego chromy i sylwetka odbiegająca od popularnych na ulicach samochodów silniej oddziaływały na dziecięcą wyobraźnię. Nie bez znaczenia były opowieści Ojca o jego szarej „Helence”. Opowieści pełne nostalgii i pozytywnych emocji. Teraz wiem, że wcale nie chodziło o tęsknotę za lepszymi czasami, czy o to, że M20 były takimi wspaniałymi maszynami. To raczej tęsknota za młodością przemycana we wspomnieniach i anegdotach z samochodem w roli głównej.

Dzisiaj Warszawy to dla mnie niemi świadkowie minionych czasów. Lubię myśleć o tym, że taki samochód opuszczał kilkadziesiąt lat temu bramy Warszawskiej fabryki. Że swoimi lampami oświetlał noszące jeszcze ślady wojennych zniszczeń ulice mojego miasta. Że w ten sposób ta maszyna jeżdżąc i parkując tu i tam obserwowała zmieniający się świat i chłonęła coś nieuchwytnego, zbierała to w sobie i dzisiaj może nam to na swój sposób oddać.

Nieco inaczej było ze 125p. Duże Fiaty były jeszcze produkowane kiedy przyszedłem na świat. Kiedy zaczynałem bardziej świadomie odbierać rzeczywistość Kredensy były już często gratami. Wrastały, były rozbijane i dojeżdżane. Ale przecież to znowu wiele historii rodzinnych i ten jeden egzemplarz prawdopodobnie z 1986 roku. Wóz którym jeździł mój Tata a potem Wujek. Wóz, którym miałem być odebrany ze szpitala, ale niedługo przed moimi narodzinami ten drugi skasował go na drzewie. Jechałem tym autem wiele lat później. Pamiętam go bo był w rodzinie długo. Niestety nie na tyle, żebym go przejął. Próbowałem coś z tym zrobić ale wóz przepadł. Nostalgia została.

I te emocje w postaci czystej jak nigdy dotąd wróciły do mnie kiedy podążałem za przewodnikiem po hali w której mieściła się lakiernia FSO. I chociaż wiem, że ostatnie lata tego miejsca to różne modele Daewoo i Chevroleta, to jednak w mojej wyobraźni Żerańska fabryka należy do Warszaw i Fiatów 125p.

Może to zabrzmi naiwnie, ale nigdzie indziej nie jest się tak blisko emocji zaszytych w tych maszynach. Ani razu nie zastanawiałem się tam nad tym czy to były dobre samochody. Wiem jak jest i jest to jakiś powód dla którego nie jestem gotów wydać cen jakie teraz trzeba zapłacić z wóz wyprodukowany co najmniej trzydzieści lat temu na Żeraniu.

Jednak Wystawa Klasyków w FSO przypomina, że przynajmniej dla mnie są to pamiątki po fabryce samochodów z mojego miasta. Dla mnie to coś wyjątkowego, że mógłbym jeździć choćby najgorszym wozem, ale wyprodukowanym w tym samym mieście w którym się urodziłem. Nie każdy miłośnik motoryzacji ma taką możliwość.

Ale te samochody to też pamiątki po wspomnieniach rodziców i bliskich. To też gorzka lekcja historii, przestroga i przypomnienie, że kiedyś nie było lepiej. Ale to dobrze, to też ogromna wartość. I jest jeszcze jedno. Mój przewodnik, Pan Tomasz Szczęsny na samym początku powiedział bardzo ważną rzecz. Parafrazując, mówił o tym, żeby zwrócić tego dnia szczególną uwagę na otoczenie. Halę fabryki i urządzenia które pozostały po dawnej lakierni.

Mówił o tym, że wystawione samochody są pod dobrą opieką. Są dziś i będą jutro. Ale tego otoczenia pewnie niedługo nie będzie. Zniknie, a po Warszawskiej Fabryce Samochodów Osobowych nie zostanie ślad. A przecież ta fabryka mimo wszystkich trudności, wad i niedociągnięć to historia tak wielu Warszawiaków. Sam poznałem sporo osób, które w FSO pracowały. I nie są to ludzie którzy stanęli na mojej drodze z racji na motoryzacyjne zainteresowania.

To wreszcie produkowane tam samochody, które pozwalały budować kulturę motoryzacyjną nad Wisłą. Które mimo wad i niedoskonałości pomagały rozwijać polski sport samochodowy. Które były obiektem marzeń naszych rodziców i dziadków. Które być może pozwalały wielu pokoleniom realizować pasję do motoryzacji. Bo oni mieli mniej możliwości niż my i warto o tym pamiętać.

Jestem wdzięcznym organizatorom wystawy za to, że im się udało. Te półtorej godziny zwiedzania było dla mnie wielką frajdą. Z fascynacją małego dziecka buszowałem wśród starych, głównie Polskich samochodów w miejscu ich narodzin. Pewnie uznacie, że przesadzam i nadmuchuję sprawę. Może nawet macie rację. Ale dla mnie był to bardzo fajny czas, bardzo nostalgiczny. Przypomniało mi to miejsce o moim podejściu do motoryzacji. O tym co w niej widzę i dlaczego w ogóle jest mi tak bliska.

MSK

PS.

Informacje o biletach i samej wystawie znajdziecie TUTAJ

Moja pełna galeria z wizyty na wystawie TUTAJ