Od kiedy pamiętam zazdrościłem motocyklistom tej ich całej elitarnej otoczki. Wiecie, lewa w górę, wymiana uprzejmości na stacji czy dżentelmeński ratunek na poboczu drogi.
Zawsze sobie tłumaczyłem, że jednak motocykl to nie samochód. Korzystają z niego ludzie specyficzni, tylko ci wybrani. W tak starannie wyselekcjonowanej grupie łatwiej wypracować pewne zasady i grupową tożsamość.
Wiem jednak od znanych mi Motocyklistów, że ta romantyczna otoczka umiera. Być może klimat społeczeństwa w którym żyjemy przenika i tam. Albo po prostu coraz więcej osób używa motocykla na co dzień, bez pasji. W takich warunkach ciężko o utrzymanie swoistego kodeksu grupy zapaleńców.
Umiera jakaś subkultura. Chociaż wszystko da się naprawić. Gorzej jest z samochodami. Motocykl z daleka odróżnia się od jakichkolwiek innych środków lokomocji. O wiele łatwiej trafnie strzelić, że ten drugi to też pasjonat. I nie wyjść na idiotów.
Ale wprawne oko wypatrzy przecież wóz który swoim wyglądem lub dźwiękiem sugeruje, że jego właściciel nie jest kolejnym użytkownikiem mobilnego sprzętu AGD, tylko mechanicznego pupila, zabawki.
Brakuje mi w tym wszystkim szerokiego poczucia tworzenia środowiska “benzynogłowych”. Nie chcę się roztrząsać nad pozbawionym szacunku do siebie sposobie komunikowania w internecie. Obelgi i wymądrzanie się. Internet w dwóch słowach.
Chodzi o coś zupełnie innego. Kochając motoryzacje stajemy w opozycji do współczesnego społeczeństwa. Tego rozumianego najszerzej. Dlatego ważne jest, żeby trzymać się razem. Nie ma w tym nic złego, że każdy ma inny gust motoryzacyjny. Jeden lubi Volkswageny a inny stare Plymouthy.
Jedni lubią się lansować na parkingu, inni latać bokiem. Ktoś jeszcze nie przeżyje tygodnia bez celowania w szczyty zakrętów walcząc ze znikającą przyczepnością.
Jedni lubią sami popracować przy swoich samochodach, innych interesuje tylko czerpanie radości z poruszania się ulubioną maszyną.
I nie ma znaczenia ile organizuje się rajdów, kruzów, spotów i zlotów. Znaczenie ma to jak potrafimy się zachować w najbardziej ludzkich sytuacjach.
Czy widząc wóz który sugeruje Wam, że jego właściciel jest “Petrolheadem” ustąpicie mu miejsca na drodze? Czy zatrzymacie się na poboczu, żeby zapytać czy wszystko ok? Albo czy tak po ludzku nie zagadacie na stacji benzynowej, zamiast patrzeć się wilkiem na drugiego, jakby chciał Was obrazić.
Do zastanowienia się nad tym społecznym aspektem naszej motoryzacyjnej pasji skłoniła mnie dość tragiczna sytuacja. Pożar garażu człowieka, który kocha samochody i nimi żyje. Nie znam go osobiście, kojarzę pseudonim ze strony środowiska Fordziarzy.
Niedawno przydarzyła mu się wielka tragedia, stracił swoje miejsce pracy, narzędzia, zniszczonych zostało kilka samochodów, a on sam odniósł obrażenia.
I Wiecie co? Ludzie, którzy znają go przez wspólną pasję do motoryzacji zorganizowali zbiórkę i każdy może się dorzucić. I ten gest przypomniał mi o tym, że jako grupa nie będziemy traktowani poważnie, nie będziemy mogli znaleźć sobie miejsca w społeczeństwie, jeżeli sami nie będziemy się szanować i trzymać razem.
Mamy nieco szaloną i może trochę dziwną pasję. Walczymy z upartą materią próbując wygrać z prawami fizyki, chemii, prawa i zmieniającą się obyczajowością. Warto nie dodawać sobie problemów i nie szukać dziury w całym.
Okazując sobie szacunek, niekoniecznie sztywno i ze śmiertelną powagą, zdobywamy szacunek otoczenia. A to w tych czasach jest bardzo potrzebne w tej naszej niepoprawnej politycznie motoryzacji.
Trzymajmy kciuki za szybki powrót do zdrowia Jacka i Szymona.
Więcej o opisanym pożarze dowiecie się tutaj: pomagam.pl/pomozmyjackowi
MSK