XI Festiwal Nitów i Korozji

Jeżeli zastanawiacie się, co Gorbaczow robił na Żuku, dlaczego Złomnik gra w 5 sekund, po co komu znajomość polskich seriali telewizyjnych, Czego można się nauczyć z kartonowych modeli i jak to Nity wróciły? Tutaj być może znajdziecie odpowiedzi.

Wielki powrót

Pięć lat temu Festiwal Nitów i Korozji odbył się po raz ostatni. Tak powiedziało Stado Baranów i tak się faktycznie stało. Dziesięć edycji „niepoważnego rajdu pojazdów zabytkowych” było znakomitą odtrutką na wyścig szczurów, BHP i całą tą wmuszaną w wielkomiejskie społeczeństwo „prestiżowością”.

Nitowa estetyka na jednym obrazku

Jednakże wszystko, co ma swój początek, ma też swój koniec. Chyba że chodzi o Matrixa albo słynne na cały kraj Nity. Faktem jest, że w Warszawie coraz ciężej znaleźć miejsca zapuszczone, pełne krzaków, błota i rozkładu. Jeszcze trudniej odnaleźć interesujące wraki zalegające przy ulicach i na osiedlach. Dodam tutaj, że Astry I i Laguny dwójki się nie liczą.

Na dziesiątych Nitach też był

Mimo tego po pięciu latach przerwy Festiwal Nitów i Korozji powrócił w znakomitej formie. I chociaż wydaje mi się, że itinerer nie dawał tym razem specjalnie w kość, podobnie zresztą jak pytania i zadania, to impreza sprostała swojej legendzie. Niektóre elementy trasy były znajome z innych rajdów nawigacyjnych, na przykład z serii Zimowa Liga KiP. Nie zmienia to jednak faktu, że Stado wyśmienicie wybrało drogi. Momentami było to prawdziwe wyzwanie. Nie jedna leasingowana Octavia pękłaby na robocie.

Musiałem tu wrzucić Escorta

Wola, Włochy, Ursynów i Mokotów. Okazuje się, że są to najbardziej Nitowe dzielnice Warszawy. Dowodem jest nie tylko trasa tegorocznego Festiwalu, ale także innych stołecznych imprez z ostatnich lat. Jednakże tylko na FNiK wszystkie te najgorsze miejsca zebrano w jedną, spójną trasę.

Trasa była spójna niczym Tavria pod salonem Ferrari

Start

W związku z tym, że mam „od zawsze” furę w budowie, czy raczej rozkładzie, a drugi i trzeci wóz jest za młody (oprócz tego, że jeden z nich chyba nie działa) na Festiwal wybrałem się autobusem. To znaczy nie, nie, spokojnie. Takim miejskim, 103. Już na Bielanach czekając na swój transport zbiorowy, zauważyłem VW LT Maartena gnającego po swoją towarzyszkę, a potem jeszcze mignął mi biało-niebieski VW T3, którego oczywiście spotkałem później na rajdzie. Mówiąc krótko, dało się wyczuć poruszenie w ten niedzielny poranek.

Nieprzespane noce to dla niektórych koszt startu w Nitach

Miejsce startu przy ul. Prądzyńskiego było oczywiście strzałem w dziesiątkę. Stare Wolskie ceglane okrąglaki i plac przy jakiejś ruderze oczywiście nie pomieścił wszystkich 130 załóg. Wśród licznie zgromadzonych graciarzy z całej Polski narastały wątpliwości jak ruszymy do rajdu, bowiem plac wyglądał jak małe pudełko z porozrzucanymi niedbale poobijanymi resorakami. Zapowiadało się na chaos i potężne opóźnienie.

Widać, że miejsce startu nie zostało wybrane przypadkowo

Przecież Stado Baranów nie robi tego od wczoraj i pewnie przewidzieli, że wszyscy zwalą się na plac, jakby jutra miało nie być i nie będzie opcji, żeby cofnąć się do bramy. Tym bardziej że posiadacze najniższych numerów startowych znajdowali się w większość w głębi ślepego placu.

Graciarska Zona

No i tutaj następuje zwrot akcji, ponieważ plac nie był ślepy! Na końcu znajdowała się dziura w płocie prowadząca do leśnej dróżki, z której można było wyjechać „na miasto”. Idealny plan Panowie!

Oczywiście start wedle numerów nie był mimo wszystko możliwy, ale chyba nigdy się to tak nie odbyło. Niestety nie wszyscy dysponowali wystarczająco dużym prześwitem i już na samym początku rozpoczął się festiwal tarcia podwoziem po przeszkodach. Co sprytniejsi, zamiast wjeżdżać w koleiny, celowali kołami w wystające elementy ścieżyny, co ratowało podwozia przed spotkaniem z ostrym kamieniem.

Dziura w płocie oddzieliła niskich od wysokich

Trasa

W tym miejscu nie kończy się mój udział w Nitach, bo niemal jak zawsze zapakowałem się do Krakowskiej ekipy pod przewodnictwem Maćka z Krakowskich Klasyków Nocą w jego Volvo 740. Wspólnie odnieśliśmy wrażenie, że były to wyjątkowo mało męczące Nity.

Kraków – Warszawa – Kraków połknął bez zająknięcia

Itinerer wydawał się prosty albo obsługiwał go kumaty człowiek. Zadania na trasie też wydawały się przyjemne i „do ogarnięcia”. To, co faktycznie dawało w kość i jak dla mnie jest wyróżnikiem tej edycji to jakość dróg. Zgodnie z zapowiedziami było ciężko, wyboiście i dziurawo. Wprost idealnie dla starych, zmęczonych życiem gratów.

I tak o ile udało się wytyczyć typowo Nitową trasę, tak próżno już szukać interesujących gratów wrastających przy ulicach i na podwórkach. Coś tam się jeszcze znalazło, ale większość tego typu znalezisk, podobnie jak na X Nitach stanowiły zdjęcia samochodów, które dawniej w danym miejscu dogorywały. Jakoś trzeba sobie radzić.

Jeszcze coś tam ciekawego gnije na posesjach

Oprócz tego mieliśmy wiele typowych zadań, gdzie należało znaleźć treść jakiejś tabliczki lub szyldu, litery bądź cyfry z tablicy rejestracyjnej odpowiedniego samochodu itd. Były też żywe punkty ze specjalnymi zadaniami.

Stolik pełen kartonowych modeli w skali 1:25 bardzo mnie rozczulił. Niestety kompletnie nie umiałem odpowiedzieć na pytania o dopasowanie modelu do jego dokładnej nazwy. Stary, Ostrówki to jeszcze, ale te dodatkowe oznaczenia? Dajcie spokój. Mam nadzieję, że modele przetrwały.

Piękne modele i to z kartonu!

Był też nieszczęsny Złomnik z grą w 5 sekund, punkt z kadrami z polskich seriali z zadaniem dopasowania samochodów do tytułów, było rozpoznawanie egzotycznych Skód i Gorbaczow pilnujący z wysięgnika na Żuku grilla z kiełbaskami. Nie obyło się też bez liczenia czerwonych Ferrari w autoryzowanym salonie, chociaż mi bardziej podobała się wizyta na Okęciu i możliwość popatrzenia sobie z bliska na startujące i lądujące samoloty. Taki bonus.

My to my. Ale co myśleli na ten widok postronni przechodnie?

Samochody

Czas dojść do sedna sprawy, czyli samochodów. Tutaj muszę na chwilę zjechać z głównego wątku. Festiwal Nitów i Korozji zawsze wydawał mi się imprezą najbardziej wyluzowaną i tolerancyjną. Bez względu na to, czym się przyjedzie w ramach dopuszczonych roczników, będzie dobrze.

Jedyny jednoślad na Nitach. Niestety w ostatniej chwili musiał zrezygnować z udziału

Piękny Saab 95? Bardzo proszę. Nudny Hyundai Pony? Wybornie. Przerdzewiała Toyota Cressida? Przepysznie. Tutaj nie ma krzywych spojrzeń, że to nie takie auto, nie taki stan, nie taka zgodność z oryginałem. To mi się bardzo podoba i przyciąga od lat. I takich imprez będę wypatrywał w przyszłości. Dobra i szczera zabawa tym, co się ma i lubi, w miejsce wylansowanego kopania w nabłyszczoną oponkę, czy zbyt poważnie traktowanej rywalizacji o puchary w konkursach elegancji i całych rajdach.

Saab z mojego sąsiedztwa piękny jak zawsze

No więc samochody właśnie! Nie wiem, czy zmieniły się tak czasy, czy może informacja o powrocie Festiwalu była całkowicie niespodziewana, ale mam wrażenie, że ubyło hardkorowych gratów, przez co konkurs Nitowej elegancji był łatwiejszy do rozstrzygnięcia. Sporo było samochodów bardzo ładnych, nie brakowało też takich utrzymanych przeciętnie, ale w sposób całkiem cywilizowany. Prawdziwej drogowej padliny, matu, farby z wałka, mchu i korozji dostrzec było trudniej.

DKW rocznik 1935. Nic dodać, nic ująć.

Na starcie pojawiła się Norka, królowa polskiej patyny z Norwegii. Chociaż nie jestem pewny czy brała udział w rajdzie, czy tylko przyjechała pokazać klasę pod Wolskimi Rotundami. Tak czy inaczej ta Warszawa M20 zawsze kradnie widowisko.

Norka zawsze robi zamieszanie

Nie mniejsze wrażenie robił Ford Econoline, który stopniem swojego rozkładu przewyższał Norkę, która pod spodem ma się całkiem nieźle. Econ, jak przystało na Forda, prezentował dumnie zgnitą ramę, ale mimo to dzielnie darł przed siebie.

Trochę postapokaliptycznie
Econ trzyma Nitowy fason

Jednak to Toyota Cressida zdobyła największe uznanie szanownego żuri przyznającego nagrodę w konkursie elegancji. Rasowe spękania, lakier odchodzący płatami odsłaniający wzorowo ultenioną blachę. Rude zacieki i odpalanie na plaka. Nie dziwi mnie ten wybór, zgadzam się z nim w pełni.

Zwycięzca konkursu elegancji
Pyszne detale

Jest jeszcze jeden wóz, który w trochę inny sposób wpasował się idealnie w Nitowy klimat. Potężny Bentley na czarnych blachach z zaklejoną streczem tylną lampą. Ależ on imponująco wyglądał, pokonując te wszystkie krzaki, błota i wyrwy! Szapo ba!

Arystokracja w błocie
Nic nie szkodzi

I to by było na tyle!

I tak kolejny Festiwal Nitów i Korozji przeszedł do historii. Mam nadzieję, że za rok odbędzie się znowu. Jeśli Macie jakieś przecieki w tej sprawie to dajcie znać. Może mnie to zmobilizuje do szybszego smarka… spawania Forda, żeby znowu wziąć nim udział w Nitach.

Nagrody rodem z galerii sztuki niezbyt nowoczesnej. Piękne!

A co do Nitów to myślę, że nadszedł już czas, żeby ruszyć poza granice miasta. Nie mówię, że gdzieś bardzo daleko, ale to chyba jedyny słuszny kierunek, który nam został. Skoro mogliśmy zrobić ponad 60 km po stołecznych wyrypach, to możemy także zaatakować powiaty ościenne.

W temacie dróg gorzej już nie będzie

Do następnego!

Pełna galeria z XI Festiwalu Nitów i Korozji TUTAJ

Relacja z X Festiwalu Nitów i Korozji TUTAJ

Galeria z IX Festiwalu Nitów i Korozji TUTAJ (To tam pojechałem Taunusem)

Galeria z VIII Festiwalu Nitów i Korozji TUTAJ (Też moja, ale jeszcze na RetroKulturze)

MSK

2 thoughts on “XI Festiwal Nitów i Korozji”

    1. Musimy poczekać na następną wspaniałą imprezę. I na jakiś automobil, którym będę mógł w tej imprezie startować… No czyli to by było na tyle 😀

Możliwość komentowania jest wyłączona.