Wyluzujmy

Styczeń to dobry czas na postanowienia których nie zrealizujemy i rewizję pewnych ważnych dla nas zagadnień. Ja dzięki grupie świrów z Kalifornii i Motoorkiestrze zrewidowałem swoje podejście do motoryzacji. Zatem dziś o drodze do wyluzowania pod batem prawa, ubezpieczeń i tych zagubionych hejterów.

Znaleźć radość z motoryzacji

To o czym najczęściej zapominamy w naszej motoryzacyjnej pasji jest jednocześnie sednem sprawy. Chodzi o czerpanie przyjemności z czterech kółek. Proste prawda? A jednak sam po sobie widzę, że bardzo łatwo tę radość stracić.

Uwielbienie dla spalinowych czterech kółek zaczyna się robić równie niezręcznym tematem co zainteresowanie bronią palną. Ale takie zainteresowanie połączone ze zbieraniem tejże broni i noszeniem w miejscach publicznych.

Wiadomo, że zabawa w samochody to całkiem sporo przeszkód. Drogie jak na nasze przeciętne zarobki ubezpieczenia, żałosne wypłaty odszkodowań w większości przypadków, idiotyczne prawo rodem z PRL zakładające, że jak ktoś ma samochód to używa go codziennie, dlatego musi mieć ciągłość ubezpieczenia.

Ten brak zrozumienia, że samochód coraz częściej będzie pełnił funkcję dużej zabawki powoduje też problemy na obowiązkowych badaniach technicznych. I nie mam wcale na myśli przepuszczaniu skorodowanych trupów z wyciekami płynów.

Krótko mówiąc, jest coraz drożej i coraz mniej można. A planowane są kolejne opłaty i zakazy. Jest więc niezbyt kolorowo, kiedy prawodawcy nie mogąc sobie poradzić z poważnym i realnymi problemami skupiają się na ciągłym uderzaniu w jakąś nieszkodliwą część społeczeństwa. A jakiś procent tej grupki to po prostu pasjonaci, którzy są w ten sposób sprowadzani do jednego rzędu z chuliganami i drobnymi przestępcami.

No właśnie, ale ile można narzekać? Wiadomo, że trzeba mówić głośno o takich problemach, szczególnie w sieci. To jest jakaś forma wpływania na opinię publiczną. Każdy z nas powinien być takim, za przeproszeniem, aktywistą na rzecz swoich interesów. Powinien być też świadom, że mimochodem staje się częścią jakiejś grupy.

Nauczyć się szacunku

Mam jednak wrażenie, że ta ciemna strona motoryzacji przysłania nam widok na jej przyjemną część. Może dlatego, że jak już przebijemy się przez falę ubezpieczeniowo-prawnego szamba, stajemy twarzą w twarz z hejterami.

Ja też lubię się pośmiać z tego czy owego. Koncerny Volkswagen, General Motors i Toyota zdecydowanie nie należą do moich ulubionych. Ale błagam, można pożartować, rzucić kilka przytyków. Miejmy jednak umiar i szacunek do siebie.

Bo w którymś momencie wychodzimy na takiego sfrustrowanego, przegranego Wujka erotomana-gawędziarza, który ciągle musi obrażać w żartach pryszczatego siostrzeńca. Tylko, że siostrzeniec nie jest już pryszczaty i nie jest gawędziarzem…

To wszystko nie jest tylko szambem które zupełnie niepotrzebnie wnosimy do naszego salonu, czy raczej w tym wypadku garażu. To też osłabianie nie małej grupy którą chcąc nie chcąc razem stanowimy. Warto więc zakopać topory wojenne, pozbyć się w końcu kompleksów i funkcjonować trochę bardziej wspólnie. To się przyda każdemu.

W grupie raźniej

Kiedy? A choćby przy okazji problemów z ubezpieczeniami. Niedawno na jednej z grup na Facebooku pojawił się post człowieka, który ściga się w amatorskich imprezach. Wiecie KJSy, rally sprinty, treningi itd. Na podstawie zdjęć z jednej z imprez znalezionych w sieci jego ubezpieczyciel przysłał rekalkulację składki za OC.

Chodziło o dopłatę około 3000zł. Dlaczego? Bo klient używał pojazdu wbrew umowie z ubezpieczycielem. Powinien był zaznaczyć opcję „samochód używany w wyścigach/rajdach”. I co z tego, że imprezy odbywają się na terenie wyłączonym z ruchu? Co z tego, że ubezpieczyciel podkreśla, że nie wypłaca odszkodowań z tytułu OC dla tego typu zdarzeń? Po co więc dopłata skoro ubezpieczycielowi nie zwiększa się ryzyko wypłaty odszkodowania?

No cóż może po to, by pewna wokalistka mogła dalej śpiewać we fioletowej kiecce w przerwach reklamowych, a firma z czwórką mogła dalej sponsorować program w TV o remontowaniu domów. Kto wie…

I właśnie w takich sytuacjach przydaje się „instynkt stada”, żeby przekazywać sobie takie informacje. Żeby zawodnicy wiedzieli, że ubezpieczyciel na nich czyha, a fotografowie, że są firmy, które bez ich zgody wykorzystują (za darmo) zdjęcia do własnych komercyjnych celów. A może jakieś skrzyknięcie się zainteresowanych mogłoby przynieść jeszcze inne efekty? Trochę ludzi się ściga w Polsce…

Proste rozrywki dla prostych ludzi

Sam po sobie widzę, że mocno zmieniłem przez ostatni rok podejście do tematu. Frustrowało mnie to, że mozolna próba ogarnięcia Taunusa stała się męką i brakowało mi motywacji, żeby na poważnie zacząć ten remont. Frustrowało mnie też to, że motoryzacja przestała wywoływać we mnie głębsze emocje. No i do tego przygniatała ta świadomość ciągłego dopieprzania przez Państwo, przez firmy ubezpieczeniowe.

I tutaj z ratunkiem w postaci dużej dawki inspiracji przyszedł z pomocą kanał The Hoonigans na YouTube ze swoimi Daily Transmission. Początkowo nie mogłem się przekonać, ale z czasem się wkręciłem. To ciągłe bezsensowne palenie gumy i kręcenie bączków otworzyło mi oczy na czerpanie radości z motoryzacji. Uświadomiłem sobie, że trzeba wyluzować. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy, a przed innymi nie ma sensu się bronić.

Cały czas o tym myślę i dostrzegam ilość irracjonalnych barier, które poustawiałem w swoim świecie i staram się je burzyć. Pewnie między innymi dzięki temu w ogóle wybrałem się na tegoroczną Motoorkiestrę na Warszawskim Bemowie i chociaż mróz był konkretny i nie zabawiłem tam długo, to zauważyłem kilka różnić u siebie.

Nagle „głupie” kręcenie bączków przez BMW e36 i e30 wywołało uśmiech na mojej twarzy. Może nie była to euforia, ale cholera, ta głupia czynność, swąd palonej gumy to w gruncie rzeczy fajna sprawa. Ja też tak chcę się pobawić od czasu do czasu. To motywuje do działań w garażu.

Jeszcze bardziej motywuje latające bokiem Kozmo. To żywy przykład na to, że można ogarnąć nawet najgrubsze projekty. Że warto się wysilić, choćby własne państwo miało takich zdolnych i ambitnych ludzi gdzieś. Nawet nie gdzieś, a na celowniku. Żeby tak chuliganom utrudniano życie…

I wreszcie wielka driftująca ciężarówka od STW. Coś totalnie bez sensu. A jednocześnie coś, co budzi taką radochę u obserwujących. Wiecie, można być Petrolicious, można „drive tastefully”, ale to co działa na nasze pierwotne instynkty, co jest w stanie wywołać euforie to chaos na czterech kołach. Nietuzinkowy styl, klimat, głośny wydech, ogień i dużo dymu. To trafia chyba do każdego. Tylko nie każdy chce się do tego przyznać.

Motoorkiestra dość dobrze wypadła w roli potwierdzenia mojej tezy o radości. Tyle najróżniejszych maszyn i tylu ludzi, którzy byli gotowi zapłacić po kilkaset złotych za kilka minut radochy na prawym fotelu nietuzinkowego wozu szalejącego na betonowym placu. I o to w tym chodzi. O radość z małych rzeczy.

MSK