RiP i bateryjki

Kiedyś powiedziałem sobie, że nie ma i nie będzie na RiP miejsca dla pojazdów elektrycznych. Nie ma w nich bowiem nic, co uznawałbym za fajne i radosne. A przecież RiP ma być miejscem, gdzie motoryzacja jest pasją, a nie środkiem transportu jako takim. Po dwóch tygodniach z „elektrykami” robię wyjątek. Ale czy faktycznie znalazłem trochę zabawy w prądzie?

Teściory i elektryki

Na przestrzeni lat niejednokrotnie miałem okazję jeździć nowymi samochodami różnych segmentów. Ale jako, że nie jestem miłośnikiem „teściorów” nie zaśmiecam takimi treściami RiP. Jednak elektryki to temat (nomen omen) palący i po długodystansowych testach trwających łącznie dwa tygodnie postanowiłem zrobić wyjątek i opowiedzieć Wam o wrażeniach z jazdy.

Owe testy nie były moją pierwszą stycznością z „bateryjkami”. Ale tym razem przez czas jaki miałem do dyspozycji mogłem poznać te konstrukcję trochę dokładniej. Co ciekawe te dłuższe testy też mogły odbyć się znacznie wcześniej, ale odmówiłem wzięcia „elektryka” na tydzień przed Świętami. Zima, świąteczna gorączka i rozładowana bateria na głowie. Dziękuję, ale nie.

Samochody dzielę na te praktyczne i fajne. I obydwa stwierdzenia są szalenie subiektywne. W moim gospodarstwie domowym funkcję samochodu praktycznego pełni Ford Mondeo MK3 1.8 kombi z 2006 roku. Za to w roli tego fajnego funkcjonuje Escort MK4 1.3 hatchback z 1990 roku. Obydwa są srebrne. To nie jest wysoko postawiona poprzeczka.

Elektryczne Volkswageny

Ten kontekst jest dość istotny, bo porównywał z nimi będę VW ID3 wartego około 200 000zł i ID5 wartego około 300 000zł. I cena ma tutaj znaczenie, bo dla mnie obydwa te VW mieszczą się w kategorii samochodów praktycznych. Powinny więc zmiażdżyć warte kilka tysięcy Mondeo, prawda?

Do tej stylistyki trzeba się przyzwyczaić. Ja nie potrafię.

Chciałbym też tutaj oddzielić kilka kwestii. W związku z tym, że to nie jest test, nie chciałbym pochylać się szczegółowo nad kwestiami takimi jak wyposażenie. Aktywny tempomat testowałem w kilku modelach, także spalinowych. Uważam, że ta pół autonomiczna jazda jest ok jak działa, ale mniej ok jak nagle przestaje działać i nie zauważa przed sobą przeszkody albo zakrętu. O wężykowaniu od krawędzi do krawędzi pasa nie wspominając.

Inne bajery jak te wszystkie ambientowe podświetlenia, wzorki wyświetlane na szybie, czy fotele z masażem też odstawiłbym tu na bok. Nie ma w tym nic specyficznego dla elektryków. Oprócz tego, że taka ilość dodatkowych pożeraczy prądu nie służy wydajności tych pojazdów.

Przynajmniej jest rozsądnej wielkości do roboty, jaką jest w stanie wykonać.

Zatem jakie są ID3 i ID5? Zacznijmy od tego, że trójka to taki elektryczny Golf. Oczywiście jeździłem też nowym Golfem i widzę wiele różnić między tymi samochodami, oprócz samego źródła napędu. Jednak to dalej hatchbacki podobnej wielkości. Trójka być może przez futurystyczną, minimalistyczną deskę rozdzielczą typową dla rodziny ID robi wrażenie bardziej przestronnej w kabinie.

Elektryczna jazda

Zaś sam samochód jeździ… normalnie. Brak przełożeń sprawa, że suniemy gładko od 0 do prędkości maksymalnej wynoszącej ponad 170 km/h. Prostota obsługi jest tak duża, że nawet dziecko, o ile dosięgnie do pedałów, poradzi sobie z jazdą.

Zasięg przy normalnej jeździe i używaniu wyposażenia pokładowego wynosi około 400km. W samochodzie tego segmentu to może się jeszcze udać. O ile masz gdzie go ładować nocą. Ale o tym za chwilę. Wielkie halo jest robione wokół przyspieszania bateryjek. I faktycznie spod świateł stając na pedale przyspieszenia nie ma mocnych. A nawet jeśli są, to zanim się zorientują, że atakujesz, już jesteś przed nimi.

Duża dynamika także przy przyspieszaniu w jeździe połączona z ciszą z układu napędowego powoduje, że można się tym wcisnąć przed każdego. Nawet największy drogowy zakapior w szybkim wozie nie zdąży zareagować. I jest w tym coś pozytywnego, bo faktycznie mimo kilku wątpliwych moralnie manewrów, nigdy nie było niebezpiecznej sytuacji, nikt nie trąbił, nie groził pięścią. Cisza, spokój i jesteś dokładnie tam gdzie chcesz być.

Sesję wykonałem telefonem. Myślę, że starczy.

Ale to taki praktyczny wymiar dynamiki jazdy. Mam na myśli to, że ciśnięcie elektrycznym samochodem oprócz umiarkowanie przyjemnego uczucia dociskanych do oparcia organów, nie wyzwala adrenaliny. Po prostu pędzisz, widok za oknem zmienia się szybciej. I tyle. W kwestii tej rozrywkowej strony motoryzacji elektryki nie umywają się do silników spalinowych.

Nawet w samochodzie zdecydowanie wolniejszym, mając do dyspozycji odgłos obciążonego motoru, czując idące od niego wibracje adrenalina skacze, pojawia się uśmiech na twarzy i są pozytywne emocje. Nawet jeśli z zewnątrz wygląda to na cruising. Tak to już po prostu działa.

Przyspieszenie samochodu elektrycznego pomaga szybciej z niego wysiąść. Po prostu łatwiej i czasami bezpieczniej ominiesz kilka przeszkód na drodze. Potem wysiądziesz, pójdziesz do domu i zapomnisz o całej sprawie. Aż rano zobaczysz informację o niskim poziomie baterii.

Przebieg jest mocno teoretyczny. Wszystko zweryfikuje styl jazdy i ilość włączonych gażetów.

I tak, o ile jestem w stanie zrozumieć, że ktoś zechce kupić Golfa z ograniczonym zasięgiem i poprawionym przyspieszeniem za 200 000zł, tak nie jestem w stanie pojąć sensu istnienia ID5. Nie zrozumcie mnie źle. To bardzo wygodny środek transportu. Jest duży, jest szybki, co przy tych gabarytach budzi taki respekt, że kilka razy myślałem, iż goni mnie coś na sygnale. Tak sprawnie wszyscy uciekali na prawy pas na jego widok w lusterku.

Ładowanie – prawdziwy koszmar.

Ale co mi z masaży, co z tego przyspieszenia i bardzo stabilnego i cichego zachowania przy dużych prędkościach na trasie, jeżeli zasięgu starczy mi znowu na około 400km przy ostrożnej jeździe? Po co mi samochód, który ledwo mieści się po szerokości na miejscu parkingowym, jeżeli prze wspomniany zasięg jest samochodem miejskim?

Pierwsze spotkanie z ID 5

Do tego absurdalnie mały bagażnik. To wszystko składa się na moją teorię, że ID5 to tzw. Hello Car. VW pokazał co może zrobić na prąd i kusi testujących opcjami wyposażenia, światełkami itd. W praktyce ten samochód nie ma za grosz sensu. W nastoletnim Mondeo będzie mi tak samo wygodnie mimo braku masażu. Do bagażnika zmieszczę więcej bagaży i co najważniejsze, będę w stanie odbyć 8 godzinną podróż na raz. ID5 wymięknie w połowie drogi na urlop. Zresztą część rzeczy trzeba będzie zostawić w domu.

Niby nic się nie dzieje, ale jak się go włączy to przebodźcowanie gwarantowane

Myślę, że to mógłby być bardzo dobry samochód dla ludzi, którzy jeżdżą dużo i daleko. Do komfortu nie mam zastrzeżeń, podobnie jak do osiągów. Ale przy tym zasięgu i małym bagażniku nie ma to żadnego sensu. Jest też inny problem. Ale to już rzecz typowa dla większości współczesnych samochodów. Ilość informacji atakujących z ekranów w połączeniu z ciągłym pikaniem najróżniejszych pikaczy, które radzą, ostrzegają i uczą sprawia, że któregoś upalnego dnia postanowiłem udać się na relaksującą przejażdżkę starym Escortem bez klimatyzacji.

Idę o zakład, że jednym i drugim przewiozę tyle samo osób i bagaży.

I Wiecie co? Odpocząłem po prostu jadąc. Kiedy nic na mnie nie krzyczy, nie informuje i nie poucza. Może to przez pracę w korpo, ale mam swoje ograniczenia w odbieraniu ilości bodźców na dobę. Nowe samochody przelewają czarę goryczy.

Można dziugać kierowcę w plecy

No i rzecz ostatnia, ładowanie. Spędzało mi to sen z powiek i jednocześnie najbardziej obrzydziło samochody elektryczne. Samo ich używanie, chociaż jak dla mnie nie jest rozrywką samą w sobie, jest czymś co trudno krytykować. Wrzucasz „do przodu”, naciskasz gaz i jedziesz. Przy zwiększonym poziomie odzyskiwania energii odpuszczenie gazu działa jak naciskanie hamulca.

To zresztą powinno spodobać się stereotypowym użytkownikom Audi, bowiem siedząc komuś na ogonie dzięki tej funkcji można sporo zyskać. Wóz hamuje już po odjęciu gazu, zanim zdążysz depnąć hamulec. Każde Audi powinno to mieć.

Nazywałem go Hipcio

Ale tak już bardziej poważnie. Być może większość klientów na samochody za kilkaset tysięcy złotych mieszka w domach jednorodzinnych i ma tam własną ładowarkę. Jednak tacy jak ja, mieszkający w bloku w Warszawie nie mają gdzie ładować samochodu nocą.

Ja poradziłem z tym sobie tak, że starałem się dokładnie planować gdzie i kiedy będę chciał jechać. To wszystko obliczałem w oparciu o aktualny stan baterii. Następnie musiałem znaleźć czas, żeby odstawić pojazd do najbliższego centrum handlowego, gdzie zostawiałem go na jakieś 5 godzin pod ładowarką. W tym czasie wracałem metrem do domu i wieczorem brałem psa na długi spacer po odbiór bateryjki. Nie czułbym się bezpiecznie bez 17 i 33 letniego wozu w pełnej gotowości bojowej pod blokiem. Jeśli Wiecie co mam na myśli.

Tak to wygląda pod maską

Elektryczny bezsens

I to jest właśnie największa bolączka elektryków. Zasięgi są słabe, ładowanie trwa wieki, a punktów ładowania jest jak na lekarstwo. Do tego samochody są po prostu drogie, a używki w cenach na jakie większość z nas może sobie pozwolić nie będą się do niczego nadawały.

I oczywiście można sobie kupić takiego Volkswagena i używać go jako jedyny samochód w domu. Można nawet w zimę pojechać nim w góry. To znaczy chyba można. Ale równie dobrze, można do tego celu używać ponad trzydziestoletniego Forda z gaźnikowym 1.3. Pytanie tylko czy o to chodzi w środku transportu?

ID 3 od spodu

Pomijając kwestię kosztów, można też mieć dwa samochody. Na co dzień do miasta, gdzie bateryjka, jeżeli mamy gdzie ją ładować ma sens. I spalinowy samochód do dalszych wypadów. Tylko tutaj pojawia się kolejny problem, gdzie te wszystkie samochody trzymać? Otóż ja w ogólnodostępnej przestrzeni trzymam tylko Mondeo, które sprawdza się zarówno w mieście jak i w trasie. Dlaczego więc miałbym zabierać więcej miejsc parkingowych? I czy to byłoby bardziej eko?

Podsumowując, elektryki faktycznie zapychają tak, że nawet chcąc być grzecznym bardzo łatwo stracić prawko w mieście. I to naprawdę przez przypadek. Mogą się sprawdzić do codziennej jazdy po mieście, o ile macie możliwość ładowania podczas nocnego postoju. To wszystko może też robić trochę wolniej dowolny spaliniak z automatem albo skrzynią bezstopniową. Będzie też tańszy i bardziej praktyczny także w rozumieniu uniwersalności.

Czy bardzo cierpiałem przez te dwa tygodnie z bateryjkami? Nie, ale prawda jest też taka, że oddawałem je z ulgą i bez żalu wsiadałem do swoich gratów, które robią co trzeba za rozsądne pieniądze. Może po prostu elektryki są dla zupełnie innego gatunku kierowców i być może nawet jakieś nowej gałęzi pasjonatów motoryzacji. Ja nie potrafię w nich dostrzec zalet, ale wiem, że znajdą się zachwyceni tymi konstrukcjami. I ja staram się to szanować. Przynajmniej do póki ktoś na siłę nie zacznie zmuszać mnie do zmiany środka transportu…

MSK