W tym tygodniu mija dziesięć lat od decyzji i zamknięciu marki Mercury. Nic nie wskazuje na to, żeby świat się przez to zawalił, ale jednak amerykańska motoryzacja bez „Merca” nie byłaby taka sama. Prześledźmy historię marki jej własnymi oczami.
Merc musi umrzeć
Kiedy ogłoszono wyrok na Mercurym, byłem oczywiście oburzony. No bo jak to tak likwidować wspaniałą markę z tak długą historią? Czy w tym Fordzie oszaleli? A potem przychodzi refleksja. Kiedy los marki został przesądzony, jej udział w rynku amerykańskim oscylował w okolicach 0.8%. Mówiąc krótko, nikt nie chciał tego kupować.
I wcale się nie dziwię. Mercury w znakomitej większości posiadał w ofercie rebrandowane Fordy. Miał to być środek drabiny między tanimi i nieprestiżowymi Fordami a drogimi i luksusowymi Lincolnami. Tylko chyba nikt nie chciał się na to nabrać.
Ambasadorzy
Trzymając się zasady, że o zmarłych nie mówi się źle, chciałbym przytoczyć co ciekawsze przykłady Mercurych. Bo trzeba przyznać, że parę modeli im się udało, a inne były po prostu ciekawe.
Trzeba przyznać, że Mercury zaliczył najciekawszy okres w pierwszej dekadzie swojego istnienia. Marka została założona decyzją Edsela Forda i Jacka Davisa w 1938 roku. W 1939 roku gotowy był pierwszy model. Mercury Eight z V8 o mocy 95 KM kosztujący 916 dolarów. Rynek zalała mnogość wersji nadwoziowych: dwu i czterodrzwiowe sedany, „sports convertible” i „Town sedan”. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie Adolf Hitler, który pośrednio zagroził istnieniu marki swoimi działaniami wojennymi w Europie.
Dalej przeskakujemy do najważniejszego ambasadora marki. Następcą przepięknego modelu 39′ był legendarny Merc 49′. Nowy Eight to oczywiście V8 i duży wybór rodzajów nadwozia i elementów wyposażenia. To, co najważniejsze dla marki to wkład w kulturę Hot Rodową.
Merc 49′ to ikona customów i leadsleadów. Fo.Mo.Co dało Hot Rodderom tanie Vósemki, Model T i A, w 1949 dorzuciło jeszcze tego pięknego cruisera. Bez tego wozu świat byłby inny.
Od tego momentu Mercury stawał się cieniem samego siebie. I to pomimo całkiem udanego Cougara. Ten wydłużony i podrasowany Mustang charakteryzował się własnym stylem i można było uwierzyć, że to osobny model. Sam zdecydowanie wolę Cougary od Mustangów.
Później otwiera się era Fordów z innym znaczkiem. Pojawia się Mercury Capri, który w istocie jest Fordem Mustangiem Fox body. Oferowano w nim silniki od 2.3 r4 do 5.0 V8.
Smutnym końcem była produkcja modelu Grand Marquis. Oczywiście był to Ford Crown Victoria z innym znaczkiem. Jednak tutaj pojawiło się światełko w tunelu, które niestety szybko zgasło w postaci modelu Marauder. Była to podrasowana Victoria, z 300 konnym V8, sportowym zawieszeniem, osiemnastocalowymi felgami i agresywnie stylizowanymi zderzakami i dodatkami. Niestety nikt go nie kupował.
Byli też inni
Oczywiście to nie wszystkie modele z M na masce. Ambasadorzy to modele, które najczęściej pokazują się w podsumowaniu dorobku marki. I jest w tym dużo prawdy, że większość propozycji Mercurego była interesująca ewentualnie dla zatwardziałych Fordziarzy.
Wejdźmy jednak w ten świat z moim subiektywnym wyborem fajnych modeli, które zaprezentują się Wam tak, jak robiły to w czasach swojej świetności.
I tak w telegraficznym skrócie wygląda spuścizna Mercurego. W okresie 1939 – 1979 powstało wiele pięknych samochodów tej marki. Jedne były bliźniakami tańszych Fordów, inne starały się pokazać własnych charakter. Piękne krążowniki i przepastne kombi Mercury zasługują na głębszą uwagę.
A sam Mercury niestety nie miał żadnej przyszłości na coraz trudniejszym rynku. Być może jego współczesne wcielenie składałoby się z elektrycznych Fordów? Tego się już raczej nie dowiemy i chyba wcale tego nie żałuję. Nośmy w serduszkach tę ciekawą markę z pieśnią Alana Jacksona na ustach.
MSK