Efekt Motyla

Kiedy mowa o starych gratach przygoda czai się wszędzie. Jadąc do świeżo najętego garażu stajesz się rasowym bandytą – anarchistą. Ogłuszony hukiem i gryzącym dymem wypatrujesz przez brudne szyby gliniarzy. Jeden patrol i po Tobie! Jeden niewłaściwy ruch i po Tobie! Czy maszyna dotrwa do celu? Głowa pęka od myśli i adrenaliny.

A było to tak:

Jest spokojne niedzielne popołudnie, czas zabrać grata z osiedla na którym zabawił zbyt długo. Wrosło mu się już trochę w ziemię bo ostatnio było dość mokro. Właściwie nic z nim nie robiłem od IX Festiwalu Nitów i Korozji. Sprawdzałem tylko czy żyje, jakaś rundka i to też nie bardzo.

Nie ma już żadnych sentymentów. Zatrze się, coś się urwie. Trudno. I tak dobrze, że przez ten cały czas koczowania na osiedlu nikt go nie zdemolował, jak to w naszym spokojnym kraju bywa. Ale to już ostatni gwizdek. Albo garaż i remont albo Strażacka.

Akumulator jest martwy. Złe przechowywanie. Prostownik już na nic się nie zdaje. Trzeba odpalić z kabla. Nie idzie. Coś tam kręci ale za słabo.

No to plan B. Zdejmuję filtr powietrza i wlewam benzynę do gaźnika. Silnik ponownie ledwo kręci. Przy każdej próbie światła dawcy energii przygasają jakby kręciło mu się w głowie z wysiłku.

Dolewam kolejną porcję paliwa. Nawet na chwilę nie łapie. Zaglądam pod maskę na dłużej. Oho, całe paliwo wylewa się dołem gaźnika na kolektor dolotowy. Nie da się go dokręcić. Gwinty już swoje przeżyły.

No dobra, czas na Plan C. Z lekka beznadziejny w tych okolicznościach. Ostatnie poprawki pod maską. Na kolektorze wydechowym leży motyl i z chrzęstem powoli rusza skrzydłami. Nie dość, że cholerny grat nie chce się ruszyć, to jeszcze ten motyl. Niby nic, ale przykro patrzeć na tę agonię.

A co jak odpali? Usmaży się na kolektorze. Szukam patyka, żeby go zabrać. Spadł na kołyskę zawieszenia. Nie mam czasu na dalszą akcję ratunkową. Motyle chyba nie słyszą, więc ten nie ogłuchnie w razie sukcesu Planu C.

Przypinam linkę. Zaczep do holowania wychodzi z kołyski przedniego zawieszenia na środku. Cały jest zapchany grubą warstwą ziemi. To jeszcze pamiątka po błotnistym Festiwalu Nitów i Korozji. Nie było odpuszczane…

Lina się napręża i ruszamy. Czas na ostatnią beznadziejną próbę. Niestety Osioł jeszcze nie był gotowy. Skrzynia zablokowała się na luzie, nie mogę wbić biegu. Nie mogę też zatrąbić żeby holujący się zatrzymał bo i klakson nie działa. Hamulec? Nie za bardzo mogę go wcisnąć. Ręczny uratował sytuację.

Kiedy zestaw się zatrzymał a ja rozważałem kasację, przyszło do ostatniej próby. Biegi? Wchodzą. Hamulec? Pedał pracuje już jakby normalnie. Ruszajmy.

Prędkość pieszego, puszczam sprzęgło, dodaję gazu i jest! Krzyknął dziurawym wydechem i wrócił do świata żywych.

Mamy jakieś 15 kilometrów. W tym odcinek po trzypasmowej drodze z ograniczeniem do 80 km/h. Początek typowo miejski idzie w miarę sprawnie. Jest głośno, ale silnik nie gaśnie, biegi wchodzą, światła świecą. Hamulce pracują adekwatnie do niskich prędkości jakie mogę osiągnąć ze zmęczonego 1.6 na gazie, zblokowanych trzech hamulcach i zaciętej przepustnicy przy gaźniku, która nie pozwala na maksymalne otwarcie.

¾ drogi za nami. Wleczemy się, ledwo dajemy radę pod górkę a tych kilka do pokonania. Mijamy szczyt ostatniej, przepustnica chyba się lekko odblokowała bo nagle z górki dostajemy kopa. Lecimy chyba z 70 km/h.

Smród spalenizny daje mi do myślenia. Może to wylane paliwo się pali? Może hamulce? Zatrzymuje nas czerwone światło. Stajemy spokojnie. Bucha siwym dymem. E, pewnie hamulec bo co? Jeszcze dwa skrzyżowania i jesteśmy. Mój asekurant nie panikuje więc chyba żywego ognia nie ma.

Kolejne światła. Hamulce z wyraźnym szczękiem odpuściły. Na zielonym startuję z pełną mocą. Tym razem udało się wyfrunąć z pierwszej linii zostawiając maruderów za sobą. Wszystko się odblokowało.

Jeszcze kawałek bardzo wyboistej drogi. W tym aucie stała się całkiem wygodna i nie taka straszna. Zmęczone zawieszenie świetnie radzi sobie z takimi bezdrożami. Jeszcze krótka przerwa na otwarcie bramy, potem wrót garażu.

Na jednej ze ścian znajduję czarnego motyla. Ten już nigdy się nie ruszy. Mam nadzieję, że los nie daje mi tutaj żadnej sugestii i ten kolorowy ledwo żywy motyl nie zamieni się w czarnego zdecydowanie nieżywego…

Mija dłuższa chwila aż wszystko ostygnie. Zamykam z ogromną ulgą drzwi garażu i bramę chroniącą dostępu do tej części starych pawilonów.

Ta mała wielka przygoda, nieco nieodpowiedzialna, bardzo niepoprawna to początek spełniania moich motoryzacyjnych marzeń. Jest stary zmęczony życiem Ford w zacisznym garażu z kanałem i sensowną instalacją elektryczną.

Teraz czas nauczyć się w praktyce mechaniki i blacharstwa, żeby Taunus znowu mógł pokonywać kilometry w stylu godnym starego dobrego Forda.

MSK

1 thought on “Efekt Motyla”

Możliwość komentowania jest wyłączona.