Styczeń minął bez większych rewelacji w świecie motoryzacji. Co innego z RiP, które zaliczyło świetne rozpoczęcie roku. Tak więc z małym opóźnieniem zobaczmy co było tematem numer jeden, jakie urzędowe zmiany nas czekają i których wozów nie będziecie sobie obiecywać. Jimny, wszędzie Jimny
W Polsce tematem numer jeden pozostaje Suzuki Jimny, które cieszy są tak dużą popularnością, że nie można go kupić od ręki. Podobnie rzecz ma się na innych rynkach. Egzemplarze testowe też zdają się być bezcenne i kto tylko dorwał Jimnego od razu się tym chwali. Klienci będą musieli na zamówione samochody czekać do roku. Albo dłużej, bo żadne konkretne daty nie padają.
To ciekawe, że mały, niewygodny i wręcz prostacki samochodzik narobił takiego hałasu. A może właśnie o to chodzi? Ludzie szukają prostych, szczerych maszyn. Takich, które bardzo dobrze robią chociaż jedną rzecz. Zamiast średnio, albo miernie wszystko na raz. Ciekawa lekcja dla innych producentów.
Polecam wrażenia Terenwizji, Panowie nie bali się i zabrali Suzuki w jego naturalne środowisko:
Prawo i (nie) porządek
Kolejnym tematem z polskiego podwórka jest propozycja zmian w strukturze ośrodków egzaminowania kierowców. Chodzi o to, żeby WORDy przeszły pod protektorat rządu, konkretnie Wojewody. Dlaczego? Bo mamy za duży odsetek oblanych egzaminów praktycznych. W Niemczech zdawalność jest większa. W związku z tym, teoria jest taka, że kandydatów na kierowców oblewa się, żeby przyszli znowu zdawać, co zwiększa dochody WORDu i egzaminatorów. Po nowemu ma się to zmienić.
Przypominam tylko, że kiedy mówiliśmy o obowiązkowych badaniach technicznych samochodów, tzw. corocznych „przeglądach” tok rozumowania rządzących był odwrotny. U nas rzekomo więcej pojazdów zalicza pozytywnie badania niż w Niemczech, dlatego trzeba tak zmienić sytuację, by więcej badań kończyło się wynikiem negatywnym. Skoro tak bardzo chcemy być Niemcami, bo innej logiki tutaj nie widzę, to może trzeba zmienić flagę, godło i język urzędowy?
A skoro przy przeglądach jesteśmy. Rząd wraca do tematu kar za cofanie licznika. Chwalebne to, ale niestety nie widzę sensu. Są ważniejsze problemy. Rząd liczb na zegarach nie powinien być najważniejszym kryterium branym pod uwagę przy kupnie samochodu. Są samochody z przebiegiem 200 000km w świetnym stanie i są takie, które powinny być zezłomowane. No i jak ktoś uważa, że ósmy dziesięcioletni wóz, który ogląda ma przebieg w granicach 170-185 tyś kilometrów to sam jest sobie winien. Polecam kupować wozy w świetnym stanie ale z gorszym wyposażeniem. Sam tak zrobiłem i mimo cofanego licznika jestem bardzo zadowolony.
Jeżeli więc cofanie liczników Was nie dotyczy, to mają się zmienić przepisy dotyczące pomiaru sadzy w dieslach na corocznych badaniach. Przepisy są jak zwykle zrobione bez sensu, więc problem być może będą mieli ci, którzy nic na sumieniu nie mają. Mam też ogromną pretensję do takiego dużego nacisku na walkę z prywatnymi samochodami w imię walki o ochronę środowiska.
Wiele badań udowadnia, że transport ma minimalny wkład w zatruwanie powietrza. Zaciekła walka z marginalnym problemem to zwykły populizm i maskowanie całkowitej bierności w walce z głównymi źródłami problemu. Cierpimy podwójnie, bo nikt nie dba o powietrze którym oddychamy, a do tego dostajemy po łbach próbując żyć jak normalni ludzie, używający prywatnych środków transportu.
Samochody, których sobie nie obiecujemy
Był kiedyś taki fajny slogan reklamowy Forda Capri, „samochód który zawsze sobie obiecywałeś”. To hasło wraca w roku pięćdziesiątych urodzin europejskiego Mustanga. A skoro już przy stangu jesteśmy. Ford pochwalił się nową generacją odmiany Shelby. Nowy król Fordów ma mieć ponad 700KM i oczywiście V8 pod maską. To wspaniały, agresywny i nieco staroświecki wóz. Ale jakoś trudno mi o nim marzyć. Już bardziej działa na moją wyobraźnię kupno najuboższej wersji z V8 pod maską i stopniowe modyfikowanie go, naprawianie i obcieranie na track dayach.
Wygląda na to, że jeszcze przez jakiś czas możemy być spokojni o losy amerykańskich widlastych ósemek. Chociaż i tutaj szykują się pewne zmiany. Ford opatentował ostatnio projekt hybrydy łączącej silnik elektryczny z V8. Ma to być takie jakby AWD. Benzyna będzie kręcić tylnymi kołami, prąd przednimi. Eksperci obstawiają, że jest to napęd następnej generacji Mustanga, ale pewnie też zapowiadanego na 2020 rok Bronco i być może jakiegoś nowego SUVa na platformie Mustanga.
Skoro już o wadze ciężkiej mowa. Po elektrycznym F-150, którego sensowność jest dyskusyjna, przyszedł czas na odpowiedź po co w gamie taki model. Otóż elektryczny pick-up robi miejsce w gamie wozów użytkowych na nowe, staroświeckie V8 o pojemności 7.3 litra, które Ford planuje oferować w przyszłorocznej gamie modelowej. Skoro tak, to czas na nowe wcielenie piekielnej Cobry.
Oczywiście styczeń to także miesiąc Toyoty Supry, albo raczej BMW. Po miesiącach zapowiedzi, wycieków i całej tej afery wyszło ostatecznie bardzo słabo. Nie wiem czy fani Supry czekali na BMW w przebraniu. Żeby chociaż silnik był współczesnym nawiązaniem do legendarnego 2JZ. Wydaje mi się, że o wiele ciekawszym wozem jest Subaru BRZ, to znaczy Toyota 86GT.
Chciałem Wam także podrzucić kilka ciekawych reklam pokazywanych przy okazji Super Bowl, niestety wszystkie reklamy samochodów były do bólu nudne i pozbawione jakichkolwiek szczególnych cech. I chyba idealnie to oddaje obecny stan rynku samochodowego.
MSK