Kiedy patrzymy na archiwalne zdjęcia budowanych na podjazdach Hot Rodów z nutką nostalgii myślimy, że kiedyś to było! A jeżeli jest nadal? I to tuż za rogiem?
Amatorzy
To prawda, że amatorskie rajdy i wyścigi samochodowe nigdy nie będą tak dostępne dla mas jak maratony czy zyskujące na popularności wieloboje i wszelkiej maści ekstremalne biegi przełajowe. Bo chociaż trzeba w to włożyć bardzo dużo wysiłku i silnej woli, to jednak od strony finansowej jest mała szansa, że zrujnuje się budżet domowy.
Do tego nikt nie widzi nic złego w bieganiu czy jeżdżeniu na rowerze. Nawet jeżeli w ramach akcji marketingowej zamyka się z tej okazji pół miasta generując ekologiczne korki. Za to samochody to już co innego. Bez większej refleksji skreśla się wiele motoryzacyjnych inicjatyw zaczynając i kończąc na dwóch słowach: „ekologia” i „bezpieczeństwo”.
Tymczasem u podstaw sportu samochodowego leży jego amatorska odmiana. Od początków automobilizmu sportowa jazda była domeną zamożnych i dobrze urodzonych. Dopiero z czasem nieliczni z nich stawali się zawodowcami. Jednak dla mnie prawdziwe epicentrum czysto amatorskiego ścigania jest położone z dala od Europy. Nie wyrosło z niego wprost żadne Grand Prix, chociaż doprowadziło do sporego zamieszania w Le Mans i innych renomowanych seriach wyścigowych.
Źródła amatorskiego sportu samochodowego dostępnego dla mnie i dla Ciebie wywodzą się wprost z amerykańskich przedmieść i czterystumetrowych przecznic. Pierwsze Hot Rody to nic innego jak tanie, często stare wozy, które już w zamyśle projektowym nie miały mieć nic wspólnego z szybką jazdą czy tym bardziej sportową rywalizacją.
Hot Rody to zwykłe dostępne dla przeciętnego człowieka samochody, które w większości rękami amatorów w improwizowanych warunkach przydomowych garaży przeistaczały się w mniej lub bardziej udane maszyny wyścigowe. A potem przeważnie te same ręce, które ze zwykłego wozu uczyniły wyścigówkę, ściskały kierownicę i dociskały gaz do dechy pędząc po zwycięstwo w wyścigu z innym ambitnym i szalonym amatorem.
Lubię myśleć, że to był właśnie moment narodzin amatorskiego motorsportu. Że każdy budowany dzisiaj w ciasnym garażu wóz, czy to z myślą o time attack, wyścigach klasyków, KJSach czy Rallysprintach ma w sobie ten pierwiastek pierwszych rasowych Hot Rodów. Zbudowany, serwisowany i prowadzony przez amatora. Tak samo jako kilkadziesiąt lat temu. I takich amatorów w zależności od budżetu i talentu czy to mechanicznego czy wyścigowego, było i jest o wiele więcej niż zawodowców w swoich profesjonalnych i rasowych maszynach.
Zawody
Nie będę Was zachęcał do budowy rajdówki, albo do startu w jakichś zawodach tzw. codziennym autem głównie dlatego, że sam nie jestem tutaj przykładem. Nie mam rajdówki i nie zamierzam startować tym, które służy mi do wożenia zakupów i wakacyjnego ekwipunku. Wychodzę z założenia, że w domu powinien być jeden może i nudny, ale praktyczny pojazd. Tak samo jak każdy powinien mieć sprawną i praktyczną lodówkę czy kuchenkę. Albo toaletę. I lepiej za bardzo nie ryzykować ich uszkodzenia.
To co jednak polecam to wizytę w roli widza na jakichś amatorskich zawodach. Jest ich więcej niż można się spodziewać. I wbrew pozorom to bardzo inspirujące doświadczenie. Przede wszystkim można zobaczyć z czym to się je. Jakimi samochodami ludzie startują, jak jeżdżą i najważniejsze, po czym jeżdżą. Możliwe, że obserwacje zaowocują wykiełkowaniem pomysłu na jakiś wóz, którym zechcecie wystartować w podobnych zawodach. Może seryjnym, może minimalnie przystosowanym albo pod wpływem impulsu pójdziecie na całość sięgając po kubełki, szelki i klatkę.
Żeby nie być gołosłownym odwiedziłem ArcelorMittal SuperOes zorganizowany przez Automobilklub Królewski 25 sierpnia 2019. Impreza zwróciła moją uwagę zasadniczo z dwóch powodów. Jak już wspomniałem, motoryzacja jest obecnie na cenzurowanym. Szybka jazda samochodem w reklamie nowego modelu jest obecnie istną prowokacją, wywrotowym nawoływaniem do występków przeciwko świętej ekologii i bezpieczeństwu. Za to palenie pojazdów w reklamach ciuchów jest już eko i trendi. Taka to poprawność polityczna.
I właśnie dlatego pewnym zaskoczeniem była zgoda zarządców Huty ArcellorMittal na Warszawskich Bielanach na zorganizowanie zawodów samochodowych na swoim terenie. Żeby było jeszcze ciekawiej udało się zorganizować zawody nie przerywając pracy zakładu. Ten bowiem pracuje w trybie 24/7. Stworzyło to niewyobrażalnie pozytywne zjawisko, kiedy na jednym terenie udawało się zachować pracę zakładu niezakłóconą przez pędzące samochody i wszędobylskich gapiów! I Wiecie co? Nikomu włos z głowy nie spadł!
Drugim pozytywnym gestem był patronat Bielańskiego ratusza i specjalna nagroda od Burmistrza dla najszybszego w zawodach mieszkańca dzielnicy. Miło wiedzieć, że zarządcy mojej dzielnicy symbolicznie popierają moją pasję. Ponadto KJS czy SuperOS to z jednej strony możliwość bezpiecznego realizowania miłości do szybkości i motoryzacji dla jej uczestników. Ale to także kolejne wydarzenie lokalne na które można się wybrać z rodziną w ramach spędzania wolnego czasu.
Dla mnie najważniejszy jest jednak aspekt podnoszenia swoich umiejętności za kierownicą. Prawdę mówiąc każdy kierowca powinien od czasu do czasu w kontrolowanych warunkach popuścić cugle i przekonać się jak wiele ciągle nie potrafi i jak szybko strach paraliżuje jego ruchy za kierownicą. I jeszcze jedna, ważna dla mnie osobiście rzecz. Przy okazji zawodów swoje stoisko miało Stowarzyszenie Uszy do Góry pomagające zwierzętom. Wspaniale, że znalazło się dla nich miejsce. Mam nadzieję, że udało się zebrać dużo środków dla potrzebujących czworonogów!
Amatorzy na zawodach
Jakie więc wnioski można wyciągnąć z wizyty na amatorskim rajdzie? Najważniejszy jest taki, żeby nie startować samochodem używanym na co dzień. Potwierdziło się to co uważałem od dawna. Trasa na terenie Huty była wyjątkowo wredna i nie oszczędzała samochodów. Co to za frajda ścigać się z obawą o uszkodzenie zawieszenia czy pogięcie felg i unieruchomienie się na kilka tygodni? Lepiej mieć do tego osobny samochód, którym najwyżej nie zaliczymy najbliższy zawodów czy treningów.
Druga sprawa to dobór auta. Widząc Wartburga 1.3, Seata Arosę czy Nissany Micra utwierdzam się w przekonaniu, że jeżeli nie chcecie wyrosnąć na następnego Kajetanowicza, to może warto wziąć pod uwagę jakieś nietuzinkowe auto. Coś nietypowego, nie zawsze konkurencyjnego, ale naszego. Trochę dla zabawy, a trochę z pasji. Tak po amatorsku.
Trzecia sprawa to stan samochodu. Oczywiście nie może być przerdzewiały i awaryjny. Ale też nie przeznaczałbym do takiej zabawy cukiereczka z idealnym lakierem, szparami między panelami nadwozia na które można kalibrować suwmiarki i podzespołami dostępnymi tylko w dwóch miejscach na świecie. To po prostu nie ma sensu. Szczególnie na tak wymagających trasach (moim zdaniem nieco zbyt wymagających). Czego przykładem jest piękne Mini, które ostatecznie nie pokonało chyba ani jednego przejazdu. Obejrzałem to auto z bliska i wcale się nie dziwię.
Amatorski sport samochodowy może przynieść widzom sporo emocji i jest fajną propozycją spędzenia wolnego czasu. Uważajcie jednak na możliwość zarażenia się bakcylem. No bo jeżeli zobaczycie całkiem normalne wozy, jak bujające się na zakrętach całkiem seryjne Seicento, albo obniżonego Wartburga, to może się okazać, że w Waszym budżecie da się wygospodarować środki na skromny program startów całkiem zwyczajnym autem. No bo przecież to nie Mistrzostwa Polski i wcale nie musicie być pierwsi, prawda?
MSK
Wydarzenie na Facebooku ze wszystkimi informacjami i zdjęciami jest TUTAJ
A tutaj jest przejazd trasy przez jedną z załóg: