Persona ma Grata

W tym roku ekipa Klasyków i Plastików  aktywizuje do nawigacji i turystyki samochodowej także właścicieli młodszych samochodów. W piękny czerwcowy weekend zebrali śmiałków nad Bzurę, gdzie wysokie trawy głaskały podwozia niestrudzonych Gratów, a gorące słońce wygrzewało blachy i plastiki.

Moto Przystań

Start i meta rajdu zorganizowane były na campingu Moto Przytań nad Bzurą. Jako uczestnicy rajdu mogliśmy poczuć się ważni, gdyż specjalnie dla nas otwierano szlaban oddzielający parking dla gości od mieszkańców pola namiotowego. W zasadzie to szlaban co chwila przepuszczał busy latające z przyczepami wypełnionymi kajakami. Żeby było bardziej rasowo jednym z nich był nadgryziony zębem czasu VW T3. Nie mniej jednak vipowski wjazd należy tutaj odnotować.

A skoro już przy vipach jesteśmy, to rajd zaszczyciła plejada ciekawych osobowości. Od blogerów i influenserów po pocieszne czworonogi. Wszak jest to impreza rodzinna. I oczywiście tylko ze względu na psa przyjechałem „plasitkiem”. Wiecie, klima. Oczywiście nie obyło się bez gróźb wymierzonych w organizatorów, przedmiotem szantażu była tutaj jakość przyszłej relacji z imprezy. Dobrze, że nie jestem blogerem.

Persona non grata

Trasa rajdu i jej turystyczny opis (nie wiem jak ciężko było w klasie nawigacyjnej) skupiały się na oprowadzeniu nas po malowniczych okolicach Bzury. Nawigowanie nie nastręczało większych problemów, chociaż ja oczywiście poszedłem w maliny tak skutecznie, że mimo upałów znalazłem nawet spory kawał błota w którym na szczęście nie utknąłem. No ale co to za rajd nawigacyjny bez gubienia się?

Jeżeli ktoś z Was uważa, że przecież można bez rajdu pojechać na taką wycieczkę to ma rację. Z grubsza. Nigdy bym nie wjechał w niektóre drogi, których pokonanie sprawiło mi na rajdzie najwięcej frajdy. Jak choćby odcinek po szczycie wału nad rzeką. Uwielbiam jeździć takimi przeprawami, ale jakoś tak bez powodu nigdy w nie nie skręcam. Do tego kiedy w takim miejscu pojawia się nagle kilka samochodów jadących jeden za drugim, tworzy się cudowna do obserwowania konsternacja wśród spacerowiczów i autochtonów. Skąd was tu nagle tyle?

A skoro już przy miejscowych jesteśmy, to na rajdzie wystąpił syndrom Teksański i pewna część trasy została zamknięta przez samozwańczego szeryfa. Nie wiem co się dokładnie stało. Wiem tylko, że nie mogłem skręcić w drogę zgodnie z itinererem gdyż przejazd blokował patyk. To znaczy gałąź. Kawał drewna ogólnie rzecz biorąc.

Na szczęście załoga pomarańczowego Fiata 125p kombi wyhaczyła, że najwyraźniej też jedziemy w rajdzie i poinstruowała nas, że już są po telefonie do Huberta (organizator) i mamy jechać za nimi dalej aż do najbliższego przejezdnego punktu z materiałów rajdowych. Nie wiem kiedy, ale po chwili za Fiatem grzecznie podążało chyba z dziesięć samochodów. Na końcu prowadzenia za rączkę każdy dostał jeszcze instrukcję w której kratce teraz jesteśmy i gdzie faktycznie znajduje się „kropka” (Jesteś kropką, masz być strzałką”).

Załodze Fiata należy się nagroda Fair-play!

Zupa na koniec

Na mecie czekała na nas bardzo smaczna zupa i upał którego nie odczuwaliśmy w czasie jazdy przez te przebrzydłą klimatyzację. Uważam, że załogi nie dysponujące klimą powinny dostać dodatkowe punkty. Mieli trudniej.

Po zupce większość załóg zmyła się do domu. Dlatego chyba nie wielu było świadkami drobnego zamieszania przy ogłaszaniu wyników. Dla mnie to cała ta sytuacja bardzo pozytywnie podsumowuje niedzielę w towarzystwie pozytywnie zakręconych ludzi. I psów oczywiście.

Do zobaczenia na kolejnym rajdzie.

Zobaczcie całą galerię TUTAJ

MSK